27 sierpnia 2024 roku na Rynku Górnym odbyły się uroczystości upamiętniające 82. rocznicę pogromu ludności żydowskiej z Wieliczki. Pod tablicą pamiątkową znajdującą się na ścianie kamienicy należącej do wielickiej rodziny Schnurów zostały złożone wieńce i kwiaty....
Czołobitność wobec książek Wacław nabył we wczesnym dzieciństwie dzięki rodzicom, choć oni nie czytali książek. Jego mama przyjaźniła się ze starszą panią, która opiekowała się małym Wacławem; mówił na nią „ciocia Ryszkowa”. Bajki czytała mu spokojnym głosem kogoś, kto wie więcej, niż w nich napisano, niektóre po wielokroć, a bajkę o Midasie tyle razy, aż dotarło do niego, że złoto jest dziwne. Przy okazji Wacław nauczył się bajki na pamięć, dzięki czemu mógł przed odwiedzającymi dom licznymi gośćmi popisywać się tym, że umie czytać, zanim się tego nauczył. Ślizgając się wzrokiem po powierzchni liter, pięciolatek wywoływał z pamięci tekst i wymawiał go głośniej lub ciszej.
Mama jawiła się Wacławowi, odkąd ją pamiętał, jako sterana życiem kobieta, niemająca nigdy siły. Należała ona do pewnego małego ugrupowania religijnego, dzięki czemu mogła się cieszyć pośród znajomych reputacją osoby nie tylko czytającej, ale wręcz studiującej. I to nie książki, których jest wiele, lecz księgę, która jest jedna. Prawda, że mama Wacława bardziej się obnosiła z Biblią i tłumaczącymi ją czasopismami religijnymi, niż je czytała. Od czasu do czasu siadywała wieczorem w okularach przy lampce, żeby trochę poruszać wargami, zawsze jednak trwało to tylko krótszą lub dłuższą – ale niezbyt długą – chwilkę. Zaraz bowiem przypominała sobie o zajęciach niemogących poczekać tej chwilki. O ile wytrwałego studenta nie udało się jej wyrobić w sobie, o tyle nie chciała odpuścić synowi. Słusznie przeczuwała i poprawnie rozumowała, że sama temu nie podoła, dlatego najpierw woziła, później prowadziła, w końcu ciągała
Wacława na zebrania religijne owej grupy mieniącej się biblijną. Organizowano je zgodnie z kilkoma regułami, z których jedną wyraża powiedzonko: „konia bierz na wędzidło, chłopa(ka) na pismo”.
Młodemu Wacławowi przez dwadzieścia lat wtłaczano więc do głowy kilka razy w tygodniu, że księga zwana „Pismem Świętym” zawiera pisma święte – czyli teksty nadludzkie, nadprzyrodzone, metafizyczne. Dzięki temu już każde pismo – może zwłaszcza mieszczące się w opasłym tomie – miało mieć w jego oczach coś ze świętości. A że periodyki religijne, czytane na głos i omawiane podczas zebrań grupy, zawierały – jak już wspomniano – interpretacje Pisma Świętego, stawiało je to jeśli nie ponad nim, to na równi. Wygląda to teraz na naiwne, ale kiedyś skutecznie działało. Z owych dwóch przekonań wszczepianych mu od początku szybciej wyzbył się tego o „prawdzie i tylko prawdzie” zawartej w czasopismach; ich poziom zostawiał zbyt wiele do życzenia. Z Biblią już mu nie poszło tak łatwo, w końcu to jedna z najważniejszych ksiąg ludzkości. Od dziecka patrzył na jej litery tworzące wyrazy jak na magicznych pośredników przeprowadzających czytelnika na drugą stronę, do świętości zbliżającej czytelnika ku „świętości nad świętościami”. Wydawało mu się, że nic tylko wczytać się w wyrazy wystarczająco uważnie i można było tam przechodzić. Nigdy nie postrzegał tak ani złotych ust pasterzy religijnych, ani zawianych tajemnicą miejsc budowli sakralnych, ani samotnego lub grupowego modlenia się czy kontemplacji, tylko owe znaczki drukowane na stronicach książek. Szczególnie może niektórych. Wdrukowało mu się głęboko w mózg, że teksty mogą łączyć świat i zaświat.
Z kolei ojciec, którego Wacław postrzegał przed długie lata jako mężczyznę w kwiecie wieku, czytywał głównie gazety, i to najczęściej w sobotnie popołudnia lub w niedziele. Zdarzało mu się też, choć rzadko, sprawdzać coś w encyklopedii albo jakiejś specjalistycznej książce. Często siedział w wannie z okularami na nosie, czytając gazetę namakającą przez róg zamoczony w wodzie. Bywało, że siedział tak na tyle długo, że słyszał zza drzwi od łazienki: „Już dłużej nie wytrzymam, mogę wejść?”. Z lektur przeglądał jeszcze program telewizyjny, głównie podczas polegiwania na wersalce ustawionej na wprost telewizora. Wacław nigdy go nie zapytał o to, kiedy i jak zgromadził kilkadziesiąt książek wciśniętych jakby na stałe za szkło gablotki w dużym pokoju, lecz mógł się łatwo domyślić, dlaczego to zrobił. W drugiej połowie XX wieku ustawiając książki w domach, czasem demonstrowano tylko wiedzę, że książki powinno się mieć, czasem przywiązanie do nich. Jako chłopiec, którego zamykano na długie godziny w domu, Wacław zdążył oswoić się z wyglądem chyba wszystkich poszczególnych stron owych książek i zapamiętać wiele z nich – wyglądy, nie treści.
I tak umyśliło się Wacławowi dość mimowolnie, że rzeczy stworzone przez człowieka dzielą się na książki i pozostałe, że czas spędza się na czytaniu bądź na czymś innym. Z miejsca, gdzie mieszkał, do najbliższej biblioteki osiedlowej trzeba było przejść przez tylko jedną ulicę, więc zapisał się do niej, jak tylko rodzice pozwolili mu przechodzić samemu przez ulice. Buszowanie po półkach z książkami już nigdy później nie napawało go taką dumą jak wtedy – w dwóch małych, niedoświetlonych pomieszczeniach przyziemia bloku mieszkalnego. Już żadna inna pani bibliotekarka nie uśmiechała się do niego tak życzliwie i zarazem niecierpliwie jak tamta pierwsza. Z czasem Wacław zakolegował się z młodzieńcami podobnymi do niego w obsesji książkowej. Zapisał się do bodaj siedemnastu bibliotek położonych w centrum miasta, co nie było zabawne, lecz śmieszne, jako że księgozbiory powtarzały się w znacznej części. Jednego razu tak bardzo zapragnął pewnej książki, której nie mógł osiągnąć w inny sposób, że nie tyle wypożyczył ją sobie z biblioteki, co dał ją sobie bibliotece użyczyć, przenosząc za paskiem od spodni, pod płaszczem. Stoi na półce u niego do dziś, a pieczątka biblioteczna chyba jeszcze nikomu nie dała do myślenia, zwłaszcza że byłymi książkami bibliotecznymi obracano zawsze.
Wacław doszedł w młodości do młócki tysiąca stron dziennie, a może powinno się liczyć więcej, jako że ostatnie, doczytywane na siłę stronice widywał w podwójnych liniach. Czytał, a może raczej biegał oczami po literach wszędzie, gdzie się akurat znalazł. Czytywał na przykład podczas zebrań religijnych, tyle że nie to, co na nich omawiano; także pod przysłowiową kołdrą w łóżku po zgaszeniu światła; w ścisku, z książką oddaloną 20 cm od nosa w autobusie miejskim; z książką na kolanach podczas lekcji, wykładów, kursów; podczas długich podróży samochodem, kiedy ktoś go wiózł. Jedną ze złośliwszych pułapek, w jaką wpędziło go przywiązanie do książek, było to, że przez trzydzieści lat zwiedzał swój rodzinny Kraków, obchodząc ulubione antykwariaty i księgarnie. Długo wydawało mu się – i nie jemu jedynemu – że samo posiadanie książki jest mającym sens oswojeniem jej. Co jakiś czas czyścił swą bibliotekę z dubletów kupionych z zapomnienia lub niemożności znalezienia pierwszego egzemplarza.
Po długich latach Wacław niby nauczył się spoglądać na książki nieco inaczej, ale do dziś nie mieści mu się w głowie, że ktoś ze względów innych niż merytoryczne rezygnuje z napisania czy wydania książki, którą mógłby napisać czy wydać. Ciągle mu się roi, że ten ktoś w ten sposób pozbawia świat nieodwołalnie i niepowetowanie rozszerzającego ów świat bytu duchowego. W końcu sam postanowił na początek napisać i opublikować w sumie tysiąc stron, skoro kiedyś mógł tyle przeczytać w jeden dzień. Dlatego wziął się za wydawanie i pisanie książek, o które chciałby rozszerzyć świat.
c.d.n.
Wiesław Żyznowski
Jakaś konkurencja się zawsze znajdzie, choć trudno powiedzieć, czy wystarczająca.
„Wdrukowało mu się głęboko w mózg, że teksty mogą łączyć świat i zaświat.”
Od tego, w którym momencie, z czyją i czego pomocą przechwytuje nas „zaświat”, zależy nasze dojrzewanie, ugruntowanie, zakorzenienie, wybór tego, co jest naszym „tlenem”, punktem wyjścia i podparcia. Jeśli pierwsze takie przechwycenie odbywa się za pośrednictwem jakiejś magicznej rzeczy, np. książki i nie ma konkurencji w innych istotach, zdarzeniach, przedmiotach może być krzywdzące poprzez swą wyłączność.
Skutki dziecięcych „wdrukowań” odczuwa się na pierwszym zakręcie, potem na kolejnych. Jeśli cokolwiek nie wychodzi albo jest bolesne, a dziecko/młodzieniec nie podejmie wyzwań albo jeśli poprzez zauroczenie jakimś „wdrukowaniem” w ogóle nie dostrzeże zakrętów – bo tak wyda się łatwiej i „nie będzie bolało” – zacznie odcinać się od „świata”. A powrót nie będzie łatwy, podobnie szukanie swojej osi, płaszczyzny równowagi, doszukiwanie się swojej zmiennej.
@Wiesław
Przedłuża. Teskt jest zapisem myśli, które z natury rzeczy są ulotne i zmienne. Autor wykazuje się chyba odwaga i determinacją, skoro utrwala myśli, które zostały mu dane. Gdyby ich nie zapisał, w chwilę potem mógłby uznac je za nieistotne i dać im uleciceć. A tekst żyje nadal nie tylko wtedy, kiedy autor już o nim zapomniał, ale inni go czytaja, komentują, interpretują. On żyje nawet po smierci autora. Nawet wtedy, kiedy nie sposób go już zroumieć, tak jak go rozumiał autor i mu współcześni, bo zmienił się czas, kontekst i okoliczności…
@ Wieslaw
Druk zawsze byl i bedzie substytutem orginalu.
Masowy druk pozbawia waznosci, szlachetnosci i elitarnosci slowa, utrudnia wlasciwa selekcje. Jest za to wazny i potrzebny dla ludu, ktory dzieki temu moze wogole czytac ksiazki. Jednak tylko po to aby pozniej szybko zapominac o ich tresci i intencjach autora.
@Krakuska
Zachodzi jednak pytanie, czy książki skracają pamięć ludziom czytającym czy piszącym. Bywają autorzy, którzy nie dość, że nie pamietają, że coś napisali, to nie są w stanie w to uwierzyć. Miłosz z trudem przypominał sobie wszystkie książki, które napisał, nie mówiąc o tekstach bardziej ulotnych. Skraca czy przedłuża pamięć autora tekst, o istnieniu i treść którego kompletnie zapomniał?
Madrosc byla zawsze. Chociaz posiadanie a milowanie to sa dwie zupelnie odmienne rzeczy. Wiekszosc ludzi przyzwyczaja sie do milowania tylko posiadanych rzeczy (ktore sa takie jakie sa). Tak ograniczone i bardzo przedmiotowe milowanie nigdy nie rozszerzy nikomu swiata (wewnetrznego czy zewnetrznego) a z czasem moze raczej stac sie “kula u nogi” niz wyzwoleniem.
Nie trzeba czegos posiadac aby milowac ponad wszelka miare…
Mozna przeciez milowac jasne blekitne niebo, cieple promieniste slonce, blask gwiazd, lagodny dotyk rozkolysanych delikatnym wiatrem oceanow, piasku, srebrzysty snieg, zapach lasow, polnych kwiatow ( te sa duzo piekniejsze niz hodowlane i nie trzeba ich uprawiac aby mogly istniec), szum lisci, strumykow czy rzek, spiew ptakow i tak mozna wymieniac w nieskonczonosc. Nature, ktora podlega ciaglym zmianom pozostajac piekna, nieustannie plodzi i podejmuje ciagly wysilek tworzenia tylko po to aby nam bylo dobrze,wygodnie, przyjemnie i milo. Czy ona nie zasluguje na chociaz mala okruszyne ludzkiej sympatii?
Jezeli chodzi o ksiazki to najwiekszy problem jaki ja mam z zapisywaniem czy drukowaniem jest to, ze teksty drukowane (zwlaszcza te masowo powielane i wydawane kopie) skracaja ludzka pamiec, zabieraja wrazliwosc i zaniedbuja tradycje przekazu ustnego. Bo po co komu wowczas pamietac eposy Homera jezeli te juz zostaly zapisane?
@WIESŁAW: Widocznie mój sen był opaczny jak teksty Orwella, ale nie wracajmy już do tego tematu.
@AB
Jej cztery przyjaciółki, które spóźniły się na życie i dotarły do kapsuły to: Dobro, Piękno, Prawda, Wolność.
@Staszek
Oczywiście wiele książek tylko zbiera rzeczy istniejące wcześniej, choć i one najczęściej zawierają dużo z duszy autorów. Natomiast nie da się chyba zaprzeczyć temu, że istnieją książki napisane „od siebie” przez autorów, w tym przede wszystkim poezja, cała literatura fiction – piękna i zwykła. Taki Homer nie tylko przekazuje, ale i interpretuje, na przykład uznaje wyższośc wojowników nad rzemieślnikami. A już Hezjod nie zgadza się z tą interpretacją. Popper przypomina, że z tego, co powiedziane czy napisane interpretacją jest więcej niż sobie wyobrażamy, a liczy się ona o tyle, o ile jest w stanie wywoływać płodność.
Przepraszam, że uparcie wracam do przekornego pytania czy zapisywanie (drukowanie), poszerza świat w dobrym tego słowa rozumieniu. Przecież zarówno Pismo Święte, jak też powiedzmy eposy homeryckie, są tylko zapisem wcześniejszego przekazu. Istnieje pogląd, że Homer był niekim innym, jak tylko opowiadaczem starszej tradycji. Podobnie mądrość zawarta w Biblii jest najpewniej znacznie starsza niż jej zapis…
NIe do obrony byłoby jednak twierdzenie, że nie warto. Inaczej ta wiedza nie dotrwałaby do naszych czasów. Pamietajmy jednak, że książka nie jest ostatecznym przekazem mądrości i znajdziemy pewnie jeszcze wiele sposobów, aby ją przenosić dalej w czasie i przestrzeni…
Do „Wiesława”: to Pan niech już sobie sam dalej dopowie, bo Pan je (Przyjaciółki) zna(ł), ja nie!
Droga Pani Anielo, od teraz mam już wobec Pani bardziej pewność niż podejrzenie, że cieszy się Pani umiejętnością wyczytywania z tekstu tego, co w nim powiedziano, choć nie zapisano, a nawet nie chciano zapisać. Umiejętność tę trenuje się dobrze na Piśmie Świętym. Zastanawiam się, czy te „cztery przyjaciółki” z Pani komentarza pownny być z małej czy dużej litery.
Mama Wacława podświadomie przeczuwała, iż: „…jak Bibla Wszechświat / ogarnia jasnymi / kart natchnionych skrzydłami / dusze pisklęce…
Niczym Universum – Swięte Pismo / w wydaniu podręcznym jest niemowlęciem/ ptasim – a dla Boga – Jego / Gniazdem wymoszczonym szafirowym światłem…” wiedząc, iż w każdym biblijnym Słowie kryje się Boża Mądrość: Szehina, powiedzieliby przeuczeni talmudyści.
Z pewnością gdyby Mama Wacława pozostawała li tylko przy własnej mądrości serca, o ileż więcej uczyniłaby dobrego od odgórnie narzucanego Jej apostolstwa.
Mimo to i tak, tam w Zaświatach, stale i wciąż ćwiczy Ona ze swymi czterema przyjaciółkami jeden i ten sam Psalm o Bogu Dobrym Pasterzu, oderwana, wyłączona, zamknięta w kapsule Wieczności, nieświadoma rozgrywających się wydarzeń zarówno niebiańskich jak doczesnych. Mama Wacławqa: ciepła, dobra Istota, gotowa do przytulenia i nakarmienia każdego znużonego wędrowca. Zwłaszcza zziębniętego dziecka.
Odkąd zobaczyłam Ją we własnym śnie, wciąż myślę o Jej niezmąconej więcej wiekuistej światłości, gdy nadejdzie moment, kiedy „nie będzie już niczego, / Co jest przekleństwem (…) Maranatha” (Ap 22,3.6)
Myślę, że mądrość trwała zawsze, tak jak słowo, które było na początku i nie ma między nami sporu, bo przecież uprawiana przez filozofów dziedzina, to nie jest sama mądrośc, lecz jej umiłowanie…
Och, bądź pozdrowiona i pochwalona, Krakusko!
Odświeżająca te internetowe łamy Powiewie indywidualizmu zakochanego w sobie, aczkolwiek nie narcystycznie!
IM MYSL MA WIEKSZE ZADANIA I SZERSZE HORYZONTY musi wszystko coraz bardziej UPRASZCZAC. To wszystko co czlowiek usiluje bezskutecznie ujac i opisac w setkach cyfr, liter i slow “boska mysl” musi sprowadzac do najprostszych symboli skupiajacych jednak kompletna calosc. Czasami bawi sie z czlowiekiem, ktory zapatrzony w mikroskopijne detale chce cos nowego odszyfrowac z tej mysli a przeacza w tym samym czasie najbardziej powszechne i oczywiste prawa. Rozproszony nimi czlowiek nie chce lub nie umie skupic swojej uwagi chocby na mala chwilke i zajrzec do swojego serca i duszy. Drzy z przerazenia, boi sie, tchorzy, sam siebie oklamuje i sobie nie ufa, lekliwie sie cofa, rezygnuje. Tak sie dzieje, bo uwaza, ze jest tylko slabym czlowiekiem. Nie potrafi lub nie chce nauczyc sie dotykac delikatnie i lagodnie Ziemi. Zrozumiec, ze ja nie odziedziczyl wylacznie dla siebie ale po to aby zachowac w jak najlepszym stanie dla przyszlych pokolen. W promieniach Slonca nie potrafi rosnac, ogrzewac i koic sie radoscia i nadzieja. Nie umie znalezc oraz odczuwac glebokiego uspokojenia na widok pierwszego blasku odleglej malenkiej gwiazdki na tle ciemego nieba czy nawet blasku Ksiezyca, ktory mu przypomina, ze Slonce nigdy nie przestalo dla Niego swiecic tylko chwilowo znalezlo sie z tej drugiej strony Ziemi i Ksiezyca. Przez tysiaclecia mial klopoty z dotarciem do tej prostej i oczywistej prawdy, ze tak sie dzielje z powodu woli Stworcy, ktory zlokalizowal Slonce w takim a nie innym miejscu. Miejsce to wybral z dokladnosci do bilionowego ulamaka milimetra i sekundy. Bezomylkowo i wedlug jego wlasnych genialnych planow na te chwile jak tez na jutro, na potem i na zawsze. Czy nie jest to wszystko bezblednie ulozone? I dlaczego nie napawa czlowieka zaufaniem, wiara i nadzieja?
To co my widzimy w malych fragmentach i mozolnie analizujemy pod mikroskopem Stworca, zna doskonale w najmniejszych detalach i rownoczesnie w calosci. Nie majac ogranczania czasu i przestrzeni On widzi jednoczesnie jak wygladalo ziarno w przeszlosci , obecnie i jak bedzie wygladalo potem. Dlatego ziarno nigdy nie potrafi pojac rosliny choc ono przeciez zakodowalo wszystkie jej cechy.
Wszystko staje sie niezwykle latwe jezeli czlowiek (religijny lub ten bez zadnej religii) umie od czasu do czasu zdobyc sie na refleksje i spotkac sie z wlasna mysla w glebokiej ciszy, wyzwalajac sie rownoczesnie na te krotka chwile ze wszystkich posiadanych talentow. Tak zwyczajnie po ludzku raz na jakis czas upasc na kolana przed Stworca (nigdy przed zadnym czlowiekiem, ktory uwaza siebie za Boga). Potem czujac pod kolanami (a nie butami) wirujaca Ziemie powierzyc siebie jako czastke zjednoczonej materii Jego opiece i mu bezgranicznie zaufac. Bo warto i jest komu ufac.
Czlowiek jednak uniesiony w swojej pysze tego nie potrafi zrobic. Broni sie i walczy, atakuje. Probuje tworzyc mysli wlasne (sztuczne bezsensy, pozbawione prawdziwej wiedzy,swiatla, przejrzystosci). Kazdy po swojemu, nieudolnie po ciemku i po omacku z czuciem czy nawet bez zadnego czucia poszukuje w ksiazkach, gazetach, katalogach, zamiast laczyc sie z blyskotliwa mysla Stworcy i tam szukac kazdej odpowiedzi. JAK zmienic takie myslenie czlowieka?
MYSL tworzy slowa, Slowa tworza akcje, Akcja tworzy Charakter.
Charakteru nie mozna zmienic nie zmieniajac mysli poczatkowej czyli pierwszego ogniwa mysli. A mysl ludzka to jest ta sama forma spoiwa, ktora laczy Ziemie, Slonce i Ksiezyc, Planety, Gwiazdy. Mysl jest forma niematerialna, szbsza niz blyskawica, widoczna jednak tylko po efektach. Zarzadzajaca nieustannie wszystkimi czastkami materii poczawszy od kwarkow (quarks) poprzez atomy az po wszystkie planety i gwiazdy wszechswiata. Mysli nie mozna zapisac, bo jest zbyt obszerna, dynamiczna, rozwichrzona i naturalnie dzika. Czlowiek jednak podejmuje sie nieudolnej proby ujecia swojej wlasnej mysli w litery, cyfry, slowa, pomruki, malunki, rysunki, melodie, odglosy tworzac jej ubogi i niekompletny obraz: przez to nieprawdziwy i brutalnie znieksztalcony. Im mniejszy talent tym oczywiscie obraz jest gorszy.
Tylko pozornie zagmatwana i skomplikowana sprawa. Moze skomplikowana dla tych spoconych swoja szamotanina Staszkow i Wackow, zaplatanych (z pelna wzajemnoscia) wsrod liter, ksiazek, cyfr,. Zagubionych biedakow wsrod papierowych umow, swiadectw chrztow, potwierdzen pierwszych komunii, nawet bierzmowan, swiadectw poczawszy od przedszkolno-zerowkowych przez szkolne, malzenskich certyfikatow, dyplomow,spisow testamentow, przywilejow, tytulow, przynaleznosci, zaleznosci, nomenklatur nazwisk, prawdziwych i tych pozyskanych, posiadanych legalnie orginalow i przemyconych sekretnie kopii a pozniej ich duplikatow…,.I tak mozna w nieskonczonosc. Wspolnie siluja sie, mocuja, walcza i ciagle nie potrafia tego wszystkiego polaczyc w CALOSC. Bo ogarniecie calosci przekracza ich mozliwosci. Calosc dla tych detalistow jest o wiele za bardzo rozprzestrzeniona i pogmatwana. A tymczasem dla prawdziwych znawcow ta calosc bedaca zjednoczeniem wszystkich detali i rownoczesnie ich sublimacja a pozniej najzwyklejsza i uproszczona synteza jest bajecznie prosta.
„Mądrość trwała zawsze, jednak o filozofii mówimy …” Nie jestem pewien, czy trwała zawsze. Choćby Popper mówi, że filozofowie pojawili się w reakcji na rozpoczynający się upadek społeczeństwa zamkniętego (zresztą niekoniecznie świadomie i niekoniecznie jako protagoniści społeczeństwa otwartego).
Tylko czy na prawdę warto rozszerzać nasz świat poprzez dodawanie tych bytów duchowych? Pytanie tyleż przewrotne, co bezzasadne, bo przecież świat rozszerzają i tak powstające codzień ksiązki (czy szerzej teksty) pisane, drukowane, wydawane, publikowane na blogach, w twitterze czy na portalach społecznościowych. Nie sposób temu zapobiec…
Słowo pisane lub drukowane ma moc magiczną, dobrą lub złowrogą vide: Mein Kampf lub inne pokrętne myślotwory takich postaci jak Hitler, Mao czy Stalin, który nota bene uważał sie za autorytet również w sprawach gramatyki. Ale nie idżmy tak daleko! Wystarczy chyba pomyśleć o tym, jak żyją społeczności tradycyjne, które nie korzystają z dobrodziejstwa słowa pisanego. Czy nie dlatego właśnie nie ma w nich dążenia do wyniszczania innych zbiorowości? Czy nie ma związku pomiędzy przekazem ustnym tradycji, a mniejszym udziałem opresji i bezmyślnej przemocy w ich życiu ? Skoro wiedzy nie można zapisać, to nie wolno zabijać bez potrzeby tych, którzy mogą ja usłyszeć, zapamietać i przekazać dalej… Może taki jest mechanizm ich funkcjonowania i racja bytu?
Wojny zdarzały się zawsze. Zawsze, to znaczy z pewnością odkąd zaczęto o nich pisać. Nie umiemy powiedziec wiele o wcześniejszych zatargach i konfliktach pomiędzy zbiorowościami. O wojnach peloponeskich wiemy to, co zapisali w księgach greccy historycy. Madrość trwała zawsze, jednak o filozofii mówimy dopiero odkąd zapisali ją na zwojach greccy mędrcy. Prawa były wyryte w duszy luszkiej obok archetypów od zawsze, choć nie było jeszcze świadomości różnic między swiatem ludzi i zwierząt. Jednak kodeksy prawne powstały dopiero wtedy, kiedy można je było zapisać.
Czy jeśli przestaniemy kiedyś pisać (i czytać) teksty to świat stanie się mniejszy? Czy znikną wiedza, prawa i archetypy? Czy granica między światem fizycznym a światem duchowym stanie się trudniejsza do przeniknięcia? Czy wręcz przeciwnie, przestaniemy wreszcie tworzyć i rozpowszechniać te sztuczne rozgraniczenia, które wymyślono chyba tylko po to, by móc o nich pisać kolejne książki, albo palić je na stosach w różnych epokach naszych dziejów…