zyznowski.pl - wydawnictwo i księgarnia online

Przeżyła ponad dziewięćdziesiąt lat, siedemdziesiąt sześć w jednym domu z drewna, z czego około siedemdziesięciu lat w jednym pokoju. Jej rodzice, a moi dziadkowie, mieli czterech synów i ją, dlatego została w domu i przy domu „na służbę” – jak mawiała. Pełniła ją przez sześćdziesiąt lat. Urodzona 15 czerwca 1922 roku w Sierczy, zmarła 3 lutego 2013 roku w Krakowie.

Jej mama Wiktoria Żyznowska z domu Sosin zmarła w roku 1979, a ojciec Ludwik Żyznowski, syn Adama i wnuk Józefa – w roku 1987. Między tymi datami ciocia Władzia, inaczej jej nigdy nie nazywałem, została – z mojej perspektywy – piastunką i strażniczką aury nadanej przez jej rodziców domowi i miejscu położonym w Sierczy. Kiedy ci żyli, za czasów mojego dzieciństwa, aura ta rozpościerała się na całej posesji. Nazwę ją „aurą małego ogrodnictwa”, które to ogrodnictwo mój dziadek Ludwik „założył w Sierczy w 1937 roku”, jak powiedziała kiedyś ciocia Władzia. Aura małego ogrodnictwa to dla mnie zapachy warzyw, owoców i kwiatów, przestrzeń podporządkowana funkcjom ogrodu, sadu, pola, obecność sprzętów i narzędzi potrzebnych do pracy rękami – inspektów, konewek, sekatorów, koszy, wózków, wiader – a także rytm życia wyznaczony przez uprawne rośliny, niespieszność ludzi nabyta od roślin, prostota egzystencji i obejścia, niewylewność właściwa ludziom obcującym z mniej złożonymi formami życia.

Przestrzeń dla aury po dziadkach kurczyła się w ciągu dziesiątków lat – najszybciej po ich śmierci, potem coraz wolniej. Aż skurczyła się do malutkiego pokoiku, w którym Ciocia mieszkała do późnej jesieni ubiegłego roku, kiedy zachorowała tak, że już nie mogła się obyć bez stałej opieki. Pozostałe pomieszczenia domu dziadków – dość obszernego jak na wybudowany w 1937 roku – pozbawiono starej aury przeróbkami, remontami, zmianą przeznaczenia. Obszar wokół zagospodarowano na współczesną podmiejską modłę.

Za czasów dziadków cały niewielki teren między drogą a domem, otwierający posesję, pokrywały eksponowane na południe inspekty ogrodnicze, z których zapach warzyw i kwiatów nie wydobywał się chyba tylko w środku zimy. Południową i zachodnią część deskowej elewacji tego domu ogrodnika pokrywała winorośl. Zagajniczek z kilku tuj na wprost okna kuchennego we wschodniej ścianie krył drewniany stolik i ławki, gdzie siadano przy pięknej pogodzie i pogodnie rozmawiano. Do domu wchodziło się od północy przez ganek. Na lewo mieściły się obszerna i widna kuchnia oraz pokój dziadków. Na wprost wspinały się schody na strych, na którym, oprócz zalegających szpargałów, zawsze suszyły się jakieś płody rolne. W izbie gospodarczej na prawo składano urządzenia gospodarcze, a pod podłogą krył się dół na ziemniaki tak duży, że wchodziło się do niego na stojąco. Dalej na prawo mieściło się mieszkanie Cioci Władzi i jej rodziny. (To właśnie w tej części domu Ciocia uchowała tak długo pierwotnego ducha domu i posesji). Trzy metry na zachód od domu stała osobno malutka stajenka z niespokojną kozą w środku i gryzącymi ciągle trawę królikami w klatkach po bokach. Stajenkę połączono ścianami ze „szklarenką” zorientowaną na południe i zachód. W niej duszność i zapachy były zawsze najintensywniejsze.

Na chylącym się coraz bardziej ku północy terenie za domem dziadek Ludwik założył sad, w którym każde drzewo czy krzew rodziły owoc o innym smaku niż pozostałe. Sad ten zajmował jakieś dwadzieścia arów. Feeria niemodyfikowanych niczym przedwojennych smaków na wyciągnięcie ręki od wiosny do późnej jesieni. Po kilkanaście różnych smaków śliwek, gruszek, jabłek, po kilka moreli, czereśni, wiśni, orzechów laskowych, porzeczki, agrestu. Sad nadal istnieje częściowo, choć teraz już słabo owocuje, w końcu ma ponad siedemdziesiąt lat. W lewej części sadu była jeszcze buda i pies na łańcuchu przesuwającym się za nim na długim zawieszonym w powietrzu drucie, a dalej ule, do których baliśmy się podchodzić, będąc chłopcami – mój brat Piotrek, kuzyn od strony wujka Zdzisława Robert i ja. Na prawo znajdował się stawek z ciemną cieczą pokrytą zielonym narostem, czerpaną blaszanymi konewkami służącymi do podlewania grządek. Z kolei do niego baliśmy się wpaść, wydawał się dość głęboki. Przed wojną dziadek pracował jako ogrodnik aspirujący do roli zarządcy w dworze Niedzielskich w Śledziejowicach, gdzie właściciel zakładający posiadłość zasadził park z drzewami ozdobnymi, po jednym z każdego gatunku. Wiele z tych drzew – obecnie już pomników przyrody – stoi do dziś. A wracając do posesji dziadków – poniżej sadu rozciągały się poletka uprawne, które na dnie dolinki przechodziły w lasek zasłaniający strumyk. To tam pozwalaliśmy sobie jako dzieci na najwięcej.

Genius loci to „duch opiekuńczy danego miejsca”, „opiekuńcza siła, coś, co sprawia, że dana przestrzeń jest jedyna w swoim rodzaju”. Pod łacińskim słowem genius rozumiemy nie tylko ducha, ale i człowieka. Do momentu, kiedy wskutek udaru Ciocia musiała opuścić swój pokoik na zawsze, swoim byciem w Sierczy sprawiała, na ile mogła, że przestrzeń wokół niej nie zmieniła aury pochodzącej jeszcze z przełomu lat 30. i 40. ubiegłego stulecia. Była zbyt skromna i zbyt pokorna, by to zrobić. Z czasów dziadków zapamiętałem ją jako szybko chodzącą, nachyloną do przodu dojrzałą kobietę, która zawsze się spieszyła, by coś robić, uśmiechała się rzadko, twarz miała raczej ściągniętą i pochmurną. Kontrastowało to z powolnością i spokojem dziadków, ale być może ze względu na ich wiek. Pracę w małym ogrodnictwie podzielono tak, że Ciocia pomagała, a może nawet odpowiadała za produkcję ogrodniczą przeznaczoną na sprzedaż – zapamiętałem, że były to głównie róże – a dziadek z babcią zajmowali się sprzedażą na rynku wielickim.

Ciocia rozpogodziła się dopiero pod koniec życia, kiedy była jeszcze całkowicie czynna. Urodziła i wychowała dwoje dzieci po tym, jak rozwiódł się z nią mąż. Rąk tak spracowanych, kanciastych i dużych na tle reszty ciała jak u niej nie widuje się teraz często u kobiet na wsi. Przyjmowała zwyczajnie swoje życie, godziła się z tym, że nie było ono zbyt przyjemne czy radosne. Choć żaliła się czasem, że nie otrzymała wystarczającej zapłaty za ciężką pracę, było to żalenie się nieadresowane do nikogo spośród żywych. W późnej starości umiała się cieszyć chwilą, szczegółem, promykiem słońca, rozmową – uczestniczyłem w tym nieraz. Mówiąc o swojej wsi, Sierczy, zdarzało jej się powiedzieć w całkowicie przedwojenny sposób „na Sierczą”, zamiast używanego obecnie powszechnie zwrotu „na Sierczę”, co jest lokalnie poprawną, lecz gramatycznie nieprawidłową formą „do Sierczy”.

Kiedy miałem niecałe dwa lata, zastępowała mi przez kilka miesięcy mamę, która wtedy chorowała. Zacząłem nasiąkać Sierczą i tak mi zostało. Gdy pytałem Ciocię o tamten czas, ledwie pamiętała. W ogóle mało pamiętała ze swej przeszłości, jakby odsuwała od siebie powody do żalu. Przez całe moje dotychczasowe życie zachodziłem do niej do domu jak mały chłopiec do osoby dorosłej. Bez uprzedzenia, sprawy, zobowiązania, troski, powagi. Tak było jeszcze kilka miesięcy temu. Ostatni raz zajechałem do niej tuż przed ubiegłorocznymi świętami Bożego Narodzenia, nie do domu, lecz do hospicjum położonego w Zabierzowie Bocheńskim. Odwiedziliśmy ją tam z jej bratem Marianem Żyznowskim, urodzonym w 1925 roku – dla niego była ona Władką – i Elą Żyznowską, jej sąsiadką od kilkunastu lat – dla niej była ona ciocią Władzią. Było w niej już tak mało życia, że porozumiewała się z nami tylko delikatnymi znakami. Ale kiedy po ponad godzinie chcieliśmy się pożegnać, wypowiedziała cichutko jedyne zdanie: „nie chodźcież jeszcze”. Zatrzymała nas tymi samymi słowami co zwykle, kiedy odwiedzaliśmy ją z wujkiem Marianem Żyznowskim u niej w domu, a ona chciała, żebyśmy zostali trochę dłużej, co zawsze miało miejsce.

W dniu jej pogrzebu, 7 lutego, przykrywający Kraków i okolicę ciężki, mokry śnieg przyczynił się do tego, że nie pojechałem się z nią pożegnać na cmentarzu w Wieliczce. Skądinąd pogrzeby w większości odciągają uwagę od zmarłego, któremu są poświęcone. A ja żegnam ją na zawsze, choć pogrzebano ją w konwencji świadków Jehowy, to jest jakby na określony czas.

Wiesław Żyznowski

Koszyk0
Brak produktów w koszyku!
0