zyznowski.pl - wydawnictwo i księgarnia online

W wieku 66 lat zmarł nagle człowiek, którego wyjątkowo lubiłem i szanowałem. Przypuszczam, że on mnie także lubił i szanował. Należał do tych moich znajomych, wobec których żywię chęć zachowania choćby najdrobniejszej cząsteczki z ich niepowtarzalności, która zasługuje, moim zdaniem, na dużą literę.

Mieczysław Stanek urodził się, żył i zmarł w jednej wsi, miał jedną rodzinę i wykonywał jeden zawód, praktycznie w jednym miejscu. Przez niemal 50 lat pracował jako operator spychacza (spycharki gąsienicowej). Wydaje mi się, że kochał to, co robił. Nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek mógł opanować sztukę formowania terenu z pomocą spychacza lepiej niż on. Od czasu, kiedy go poznałem kilkanaście lat temu, najczęściej pracował na dość małym spychaczu. Piłem z nim kilka razy wódkę, ostatnio w gronie kilku osób wczesną jesienią 2007 roku.

Był wszystkim, tylko nie prostym człowiekiem. Nikt niczego nie musiał po nim poprawiać. Serdecznością i lekkością obycia mógłby obdzielić mały legion ludzi uśmiechniętych na siłę lub z przyzwyczajenia. Lekko sepleniąc zwracał się do wszystkich: „Kotuniu”, co w jego ustach oprócz autentycznej życzliwości pobrzmiewało nutą wyrozumiałości dla wszystkich, którzy nie rozumieli spychacza tak, jak on. Kilka razy pozwolił trochę pospychać moim chłopcom, gdy byli jeszcze w wieku, w którym nie mogli tego zapamiętać. Mnie też czasem na to pozwalał. Człowiek ten nie kojarzy mi się ze złością, niechęcią, nienawiścią czy zawiścią. Łatwość kontaktu z innymi łączyła się w nim w jakiś dziwny sposób z byciem odrębnym od średniości, byciem „samym sobą”. Zapewne żył własnym, specyficznym życiem i było mu z tym dobrze. Nie oszczędzał się w niczym. Koledzy z pracy nazywali go z dawna albo „Kotuniu”, albo „Kilo”, co oznaczało litr, zgodnie z miarą, jaka niegdyś interesowała go w piciu wódki. Był z tych, po których nawet obcy płaczą.

Był człowiekiem spychacza. Spędził w nim grubo ponad sto tysięcy godzin. Przez niego stępił mu się znacznie słuch i zapewne też osłabły oczy, dlatego też nosił grube, staromodne szkła. On ukształtował mu silne, znaczone ropą i olejami ręce oraz zwartą sylwetkę, na której była osadzona duża, wyrazista głowa z siwą czupryną i mocno wysuniętą dolną szczęką. W spychaczu pijał rankiem piwo i palił skręty, które przygotowywał sobie codziennie przed wyjściem do pracy. Kilka razy wyliczał mi, ile pieniędzy oszczędza dzięki nim każdego dnia. W spychaczu jadał przygotowane w domu kanapki. W nim przeżywał wiele swoich wzlotów i upadków. Wielokrotnie widziałem, jak czule go traktował, osłuchiwał, opukiwał, troszczył się.

Tworzył pomniki być może najtrwalsze. Po wysiłkach ludzi zostaje z czasem tylko ziemia, tak czy inaczej uformowana. Pan Mieciu – nazywaliśmy go także Mietek – we wsi, w której mieszkam uformował praktycznie wszystkie sztuczne zmiany w terenie, o których wiem. Długość jego stażu pracy wskazuje, że pozostawił po sobie tysiące trwałych pomników. Na jednym z nich upamiętniłem jego nazwisko (wraz z pozostałymi wykonawcami) na stalowej tabliczce. Zrobiłem to, aby choć na jakiś czas jedno z jego dzieł nie pozostawało anonimowe. Nie żałuję takich sentymentalnych odruchów.

Był artystą i entuzjastą spychacza. Na ostateczny rezultat jego roboty nie musieli, a często nie powinni byli, mieć wpływu jego kierownicy czy projektanci. A jeśli próbowali, on i tak robił wszystko chociaż trochę po swojemu. Z przyszłego, niewidocznego jeszcze, ukształtowania terenu widział najwięcej. Nim zaczął pracę, miał w oczach jej ostateczny rezultat wyraźniej od tych, którzy nim kierowali. Wykrawał w ziemi kształty ze zgrabnością i delikatnością, których trudno się spodziewać po ciężkiej, skłonnej do przewracania się na boki maszynie z osadzonym z przodu dużym, kanciastym lemieszem. Ryzykował wjeżdżanie spychaczem na stromizny i przechyły, które kwalifikowałyby go do wzięcia udziału w jakimś telewizyjnym widowisku.

Oj, Panie Mieciu, tyle jeszcze ziemi do przepchnięcia w powiecie wielickim, a Pan zszedł ze swojego spychacza i wziął w zaziemskie zastępy nie tylko konkretny i potrzebny fach, ale i mistrzostwo w nim. Mam nadzieję, że będzie Pan miał do czynienia z wymiarami, których tu nie znamy. Życzę Panu, by mógł Pan obrabiać choć jeden z nich, tak jak tutaj robił to Pan z ziemią.
Wiesław Żyznowski

Koszyk0
Brak produktów w koszyku!
0