27 sierpnia 2024 roku na Rynku Górnym odbyły się uroczystości upamiętniające 82. rocznicę pogromu ludności żydowskiej z Wieliczki. Pod tablicą pamiątkową znajdującą się na ścianie kamienicy należącej do wielickiej rodziny Schnurów zostały złożone wieńce i kwiaty....
Ani z dzieciństwa, ani tym bardziej z młodości nie przypominam sobie, by rodzice lub inni dorośli członkowie rodziny wspominali polskość w kategoriach wartości. W pierwszym odruchu napisałbym w ten sposób: było oczywiste do tego stopnia – że niewypowiadane, iż nasi przodkowie byli, a my jesteśmy i będziemy Polakami. Jednak po zastanowieniu zmieniłbym to zdanie na inne: czuliśmy się Polakami, chyba nie aż tak przywiązanymi do polskości, po części ze względu na jej oczywistość, po części na niewyrobienie kulturowe. W czasach Gomułki, Gierka, Jaruzelskiego polskość nie była może odczuwana przez większość Polaków jako wielki atut, ale też nie przynosiła wstydu, pewnie ze względu na izolację wobec innych nacji. Przez wiele lat nie zastanawiałem się – albo dziś nie pamiętam, że się zastanawiałem – co znaczy być Polakiem, może oprócz momentów znużenia socjalizmem w polskim wydaniu. I tak mi przeleciało do 1989 roku, kiedy nadszedł dla mnie czas Dumy Narodowej. Jej głównych przyczyn upatrywałem w samowyzwoleniu się Polaków z ucisku dyktatury. Byłem dumny z tego, że Polacy – jak się później okazało jako pierwsi spośród wielu – sami stworzyli sobie możliwość skoku cywilizacyjnego. To my, Polacy zapoczątkowaliśmy i od początku uczestniczyliśmy – każdy na swoją miarę – w projekcie gigancie. To nam jako pierwszym tak wiele rzeczy przychodziło po raz pierwszy. Resztki tej dumy odczuwam do dziś, mimo że dotyczy już dość dawnych czasów.
W swoim czasie moja duma i przywiązanie do polskości wzmocniły się wskutek tego, że nauczyłem się delektować polską poezją. Jestem przekonany o tym – choć nie mogę tego dowieść – że Polacy zaliczają się do elity narodów, dla których dostępna jest poezja i literatura najwyższych lotów. Kto nie uważa, że będąc Polakiem jest szczęściarzem, nie zrozumiał wiele z losu narodów żyjących obok nas, które nie mają swojego państwa, a ich kultura, język, gospodarka, tożsamość słabną. Mój dobry znajomy pochodzenia łemkowskiego, Jan Buriak, tak wypowiedział się we wstępie do Olchowca w niskim Beskidzie:
„A obowiązkiem naszego pokolenia jest utrzymanie choćby w połowie tego, czego przestrzegali nasi dziadkowie i rodzice. Swojej wiary, modlitwy, obrządku”.
Niektórym z jego pokolenia może uda się utrzymać połowę tradycji rodziny łemkowskiej, żyjącej na ziemi polskiej. Jeszcze mniej licznym z pokolenia jego dzieci uda się utrzymać ćwiartkę tej tradycji. Łatwo przewidzieć to, co się stanie w tym względzie z wnukami, prawnukami. Niektórzy z nich pewnie spróbują wrócić do tradycji, tyle, że nie uda im się wyjść poza jej etnologiczne ramy.
Gdyby Polska i polskość nie były obecnie tak silne, my Polacy nie bylibyśmy tym, kim jesteśmy. Z braku przekazu rodzinnego, nie potrafię określić poczucia polskości u moich dalszych przodków. Mogli nawet mieć mentalność, o której Jan Słomka napisał w Pamiętniku Włościanina:
„Co do uświadomienia narodowego dawniej, jak zapamiętałem, chłopi nazywali się tylko mazurami, a mowę swoją mazurską, żyli tylko sami dla siebie, stanowiąc zupełnie odrębną masę, obojętną zupełnie na sprawy narodowe. Ja np. dopiero wtedy, jak zacząłem czytać książki i gazety, poczułem się Polakiem i uważam, że inni włościanie w ten mniej więcej sam sposób dochodzili do poznania swojej narodowości”.
Brak przywiązania do polskości u niektórych Polaków nie jest znów aż tak odległy historycznie. Wiedzący co pisze, Kazimierz Wyka, opisał w Życiu na niby reakcję chłopską po tym, co stało się w Polsce na przełomie lat 1939/40. „Tyleście się, pany, mądrzyły, a takeście w zadek dostały”, „Nareszcie nam słoneczko zaświeciło, dwadzieścia lat myśmy cekali, aleśmy się docekali”. Autor dziwi się nieco, że Niemcy nie wykorzystali „tej jedynej koniunktury na wsi, koniunktury, jaka już jesienią i zimą 1940 roku przestała istnieć”. Gdyby Niemcy umieli i chcieli wykorzystać tę koniunkturę na wsi polskiej, mielibyśmy nie tylko Goralenvolk, ale może też Bauernvolk lub coś w tym rodzaju, co prawdopodobnie wpłynęłoby znacznie na losy Polaków i Polski podczas okupacji i później. Moja znajoma, która pochodzi ze wsi i nadal tam mieszka, mówi, że ludzie pamiętający wojnę mieli i nadal mają w zwyczaju mawiać: „Niemiec zrobiłby z tym porządek” lub „Nie było to jak za Niemca”. Zdaje mi się, że słyszałem to także w mojej rodzinie. Ktoś inny powiedział mi, że przed wojną lub w czasie wojny popularne było powiedzonko, zdaje się o zabarwieniu antysemickim: „Przyjedź Hitlerze choćby na rowerze”.
Nie widzę obecnie najmniejszej wątpliwości czy zażenowania na twarzach wielu Polaków spośród: tych, którzy to, co mają najlepszego oddają na służbę sił w najlepszym wypadku obojętnych polskości; tych, którzy osłabiają żywotność duchową lub ekonomiczną Polaków na korzyść innych nacji; tych, którzy kupują produkty obce, kiedy obok stoją porównywalne pod względem ceny i jakości produkty polskie; tych, którzy po wyemigrowaniu dopuścili do tego, że ich dzieci nie mówią po polsku; wreszcie tych, którzy robią tak wiele innych rzeczy przeciw polskości. Większość z tych ludzi nie odczuwa wobec polskości ani wdzięczności za to, że im dała tak dużo z tego, kim są, ani obawy przed tym, co się z nimi stanie, jeśli ją stracą. Stereotypowe wymówki kręcą się wokół niezadowolenia z obecnej sytuacji w Polsce. Tak, jakby sumę wszystkiego, co przez wieki było i jest polskie, można było zrównać z efektem działalności teraźniejszych polityków.
W kwestii polskości, zamierzam poświęcić resztę życia na redukowanie mojego, z gruntu chłopskiego, koniunkturalizmu względem niej. Zapewne mój wkład w polskość nie będzie tak doniosły, jakbym sobie życzył, ale prawdopodobnie będzie większy niż przypuszczałem w dzieciństwie i młodości. Niedawno mój starszy synek zapytał, jakiej narodowości chciałbym być, gdybym nie był Polakiem. Pomyślałem od razu, że nie wyobrażam sobie tego, ale wydało mi się to zbyt naiwne i egzaltowane, jak na odpowiedź udzieloną synowi przez ojca. Dlatego odpowiedziałem pragmatycznie i bez specjalnego przekonania, w zasadzie przymuszony, że w takim wypadku chciałbym być pewnie Brytyjczykiem.
Wiesław Żyznowski
Odnośnie do wpisu głównego
Polskość w kategoriach wartości.
Dla mnie, w czasie wolności i pokoju, nie musi być jakoś szczególnie rozpamiętywana, jeśli w nienachalny i niekrępujący sposób kultywowane są tradycje rodzinne, odwiedzane z potrzeby serca miejsca przodków, ich groby, przekazywane potomkom zamiłowania do polskich krajobrazów, zabytków, twórczości, języka, religii, uszanowana z sentymentu „ojcowizna”. Nawet takie szczegóły, jak choćby pielęgnowanie własnego ogródka z regionalnymi odmianami warzyw i kwiatów – jeśli ktoś lubi; zachowywanie i podtrzymywanie smaków z dzieciństwa, jedynego w swoim rodzaju smaku chleba, tradycyjnych potraw, itd.
Wiąże się to z pewnym zamiłowaniem do utrudniania sobie…, bo jak rzekłby Gombrowicz: „Im łatwiej tym trudniej”.
Jakies pare tygodni temu mialam okazje przeczytac na slonecznym zegarze, wyrzezbiony kilka wiekow temu napis: „ Tempus fugit, aeternitas manet”. Ten napis dal mi duzo do myslenia. Musze sie przyznac, ze naleze do nielicznych szczesciarzy, ktorym udalo sie zrozumiec na czym polega przestrzen i mozliwosc przemieszczania sie w niej. Udalo mi sie tez zrozumiec czym jest jezyk i na czym polega jego funkcja uzytkowa. Juz jakis czas temu uznalam te zjawiska za bardzo proste do opanowania przez czlowieka. Ciagle jednak nie potrafie pojac zjawiska czasu. Nie rozumie rowniez dlaczego czlowiek wspolczesny tak bardzo sie spieszy, jezeli nawet nie wie do czego sie spieszy. Moze ktos z inteligentnych czytelnikow pomoze mi to zrozumiec?
Natomiast wieloznacznosc i zawilosc jezyka polskiego oraz wystepujaca w zwiazku z tym trudnosc wzajemnego porozumienia sie w tym jezyku sprawila, ze sfrustrowani wspolczesni Polacy chcacy cos waznego wyrazic dosadnie (z nieznanych mi powodow) upodobali sobie wlasnie lacine. Oczywiscie nie te klasyczna tylko te zwykla domowo – chlopska. Przysluchujac sie czasmi przypadkowym rozmowom, zwlaszca meskim, mozna odniesc nawet wrazenie, ze Polska to kraj dwujezyczny. Polacy sa w stanie wyrazic wszystkie swoje uczucia i emocje w krociutenkich zdanich, niekiedy calkowicie pozbawionych slow pochodzenia czysto polskiego. Prawdziwa finezja w tym wzgledzie. Przypuszczlnie winny jest ten sentyment, ktory pozostal z historycznej przeszlosci, do laciny i wajazdow na przewaznie laskawe ziemie sasiadow poludniowych. Nie wspominajac, ze latwo jest tam wyjechac, mozna sie zagubic a potem bez problemu powrocic. Nawet ze znajomoscia tylko i wylacznie polsko- lacinskiego.
Niekoniecznie trzeba caly czas siedziec na ziemi polskiej aby byc dobrym Polakiem. Jeden z najwspanialszych Polakow w historii polskosci Karol Wojtyla (urodzony w Wadowicach pod Krakowem 18 maja 1920r) miedzy 2 czerwca 1979 a 2 kwietnia 2005 powrocil do ziemi ojczystej zaledwie 8 razy (7 razy oficjalnie i jeden raz prywatnie). Spedzil w sumie w Polsce tylko 66 dni w ciagu ostatnich 26 lat swojego zycia. Najwiecej spraw dla Polski, polskosci i Polakow zalatwil rozmawiajac w odmiennych niz polski jezykach. Oczywiscie w zamian nie oczekujac zadnej wdziecznosci od Polakow. Jak widac do dzis malo Polakow przyznaje sie do tego, ze to wlasnie ten skromny czlowiek zapoczatkowal wszystko co stalo sie na arenie politycznej a pozniej ekonomicznej Polski i Europy Srodkowo-Wschodniej. Wsrod niewiary, beznadzieji, bezwladu wiekszosci Polakow (rowniez tych mlodych i wydawaloby sie inteligentnych) to on zapoczatkowal odnowe Ziemi tej Ziemi. Nikt na Zachodzie nie ma zadnej watpliwosci, ze dzisiejsze oblicze Europy i swiata byloby zupelnie inne gdyby nie dyplomacja i niezlomnosc dzialan Wojtyly. Wizerunek i ocena sytuacji w Polsce jest zawsze duzo trafniejsza, kiedy przebywa sie poza nia. Polacy bowiem to rowniez narod bardzo krzykliwy. Potrafi zakrzyczec i „zakrakac” kazdego (nawet wtedy kiedy wie ze nie ma racji).
Jezeli chodzi o przestrzen i jezyk to sie wypowiedzialam na ten temat w pierwszym moim wpisie w tym blogu. Jest calkowcie bez znaczenia po jakiej ziemi stapamy i jakim jezykiem sie komunikujemy. Wazne jest to co mamy do powiedzenia.
Za to ciekawym jest to, ze najwieksze i najbardziej rewolucyjne dziela w dziejach polskosci powstaly np.w jezyku lacinskim a nie polskim. Wezmy chociazby jeden znakomity przyklad: “De revolutionibus orbium coelestium” (naturanie pierwszy druk musial odbyc sie poza granicami Polski). Nastepnie oryginal musial zaginac na ponad 200 lat w Czechach. Rzad czeski laskawie przekazal rekopis Bibliotece Jagiellonskiej w 1953.
Jeśli mogę sobie pozwolić na wtrent.. dla mnie Brytyjczyk, to nie jest narodowość. Anglik, Walijczy, Szkot i owszem, ale Brytyjczyk to twór wyłącznie imperialny i dość antypatyczny, a obecnie multiklulturowy i kompletnie niezrozumiały. Nota bene Kornijczyk nie przetrwał eksperymentu pod nazwą Wielka Brytania..
Co do warstwy imperialnej, tylko dziwnym zrządzeniem losu słowo „brytyjski” nie jest tak obmierzłe jak „pruski”. To Brytyjczycy w swej angielskiej odsłonie jako pierwsi zamknęli ludzi sobie niewygodnych w obozach koncentracyjnych (vide wojna z Burami) i oni stworzyli imperium, nad któym nie nigdy zachodziło słońce (z czymś mi sie to kojarzy), ale kiedy już zaszło, w wielu częściach imperium zrobiło się bardzo nieprzyjemnie..
Na narodowość polecałbym raczej Slowaka – naród żyjący blisko nas, przyjazny, wesoły i bez polskiego zadęcia, nawet w warstwie językowej.. właśnie w pobliżu spędzam zimowe wakacje…