27 sierpnia 2024 roku na Rynku Górnym odbyły się uroczystości upamiętniające 82. rocznicę pogromu ludności żydowskiej z Wieliczki. Pod tablicą pamiątkową znajdującą się na ścianie kamienicy należącej do wielickiej rodziny Schnurów zostały złożone wieńce i kwiaty....
Występująca w Izraelu cywilizacyjna mieszanka Zachodu i Bliskiego Wschodu ma swoje zalety. Nowoczesna infrastruktura i lekki bałagan organizacyjny. Powszechny angielski i placki jak najbardziej arabskie. Taksówkarze jeżdżący na zegar i na umowę. Powszechna uprzejmość w miejscach publicznych i bezpośredniość w kontaktach między ludźmi. Ogólnodostępne urządzenia do ćwiczeń fitness na świeżym powietrzu i piękne dwudziestolatki jadące do domu z karabinem wojskowym na ramieniu i ostrą amunicją w plecaku.
Ciągle nie mogę się pogodzić z nieistnieniem Polski, Polaków i polskości we wszystkich liczących się obszarach Izraela. Żona przedwojennego wieliczanina Natana Kleinbergera, Hela, powiedziała Uli i mnie: „Jesteście bardziej Żydami niż sami Żydzi”. Jak na bardzo złe okołowojenne wspomnienia przeważającej większości dawnych emigrantów żydowskich, które przywieźli z Polski, być może to nienajgorsza zapłata dla Polski – nieistnienie. Po przyjeździe do Palestyny, czy później – do Izraela, polscy Żydzi gremialnie odcinali się od polskości. Obecnie awersja do Polski osłabła, ale już za późno na jej jakiekolwiek zaistnienie. Spośród kilkudziesięciu osób urodzonych w Izraelu z emigrantów z Polski – inaczej spośród „drugiego pokolenia” urodzonego z „pierwszego pokolenia” – które poznaliśmy lub o których słyszeliśmy, dwie osoby mówią po polsku nieźle, ale nie w pełni, a reszta nie umie powiedzieć prawie nic. Jedną z tej dwójki jest Lili Haber, redaktorka wydawanych w Tel Avivie po hebrajsku „Nowin Krakowskich”. Powiedziała nam: „Tu nikt już dziś nie mówi, ani tym bardziej nie czyta po polsku. Zbieranych pieczołowicie przez pierwsze pokolenie książek polskich nikt nie chce wziąć za darmo, odkąd kilka lat temu zamknięto bibliotekę polską po śmierci jej właściciela”. Całe przebogate dziedzictwo polskości i polszczyzny sprowadziło się u „drugiego pokolenia” do pamiętania kilku zwrotów: „Jak się masz”, „Zostaw to”, „Chodź do domu”. Nie widzę u tych ludzi, należących do „drugiego pokolenia”, dużego żalu po utraconych korzyściach bycia dwu- lub nawet trój- kulturowymi. Mowa o kulturach, w których wychowano ich rodziców – polskiej i żydowskiej europejskiej, oraz ich samych – żydowskiej izraelskiej. Nie widzę u nich przesadnego smutku śródziemnomorskich tropików odciętych od korzeni rodziców tylko dlatego, że ich jeszcze słabo poznałem.
Pytanie o polszczyznę wnuków żydowskich emigrantów z Polski, to jest przedstawicieli „trzeciego pokolenia”, brzmi niedorzecznie i nie na miejscu. Owszem, zdarzają się utrzymywanie więzi i regularne spotkania pośród „trzeciego pokolenia” po emigrantach pochodzących z jednej miejscowości, na przykład z Końskich, ale nie o polskość w nich chodzi. W Instytucie Polskim w Tel Avivie potomkowie Żydów polskich słuchają wykładów po angielsku. Znający się jeszcze z czasów młodzieńczych w Wieliczce Żydzi rozmawiają obecnie po hebrajsku. Jeden taksówkarz pochodzenia greckiego nie słyszał o Polsce, inny, choć urodzony w Polsce, mówi bardzo łamaną polszczyzną. Córka żyjącego emigranta z Polski, który służył w armii Izraela, mówi, że nie może dostać obywatelstwa polskiego – nie wiedzieć dlaczego władze polskie karzą potomków swych dawnych obywateli (a może mszczą się) do któregoś pokolenia. Skądinąd nie przeszkadza im, że znaczną część współczesnej gospodarki polskiej opanowały dzieci i wnuki pokolenia Niemców odpowiedzialnego za ostatnią wojnę i Holokaust, zaznaczmy, pokolenia odpowiedzialnego niemal w całości, nie w jakiejś nieznacznej nazistowskiej części. Może owa córka emigranta nie dowiedziała się wszystkiego dokładnie, ale z drugiej strony władze polskie jej tego nie ułatwiły. Serce się kraje nad marnotrawieniem potencjału polskiego przez Polskę.
Uprzejmość, gościnność i serdeczność Żydów urodzonych w Polsce i ich dzieci urodzonych w Izraelu wydają się bardzo polskie i przedwojenne (a może bardziej: podobne do tych pochodzących z przedwojennej Polski). Jako urodzony zaledwie 19 lat po zakończeniu wojny, dobrze pamiętam maniery i zwyczaje inteligentnych ludzi urodzonych na długo przed wojną. Odczuwam to w Izraelu: asystowanie przy czynnościach, które mogą sprawić trudność obcokrajowcowi. Taktowne smsy z zapytaniem, czy wszystko dobrze. O wiele dłuższe od zdawkowych maile przesyłane po spotkaniu. Wielopoziomowe zapraszanie – od kawy w kawiarni po „pełno-rodzinne” przyjęcie w domu. Przemyślane prezenty. Swobodne i chciane przechodzenie w rozmowie od banału do kwestii egzystencjalnych. Przyjmowanie w domu domowymi wypiekami. Zaprzyjaźniliśmy się z niejedną osobą w Izraelu, w naszym przypadku – to największa ilość osób za granicą marnotrawnej Polski.
W tak młodym państwie jak Izrael nachodzą mnie myśli o państwie jako takim. Jest w nowym państwie coś z parweniusza (którym osobiste bycie znam z autopsji). Jeszcze niedawno go nie było, a teraz się rządzi, ruguje autochtonów, rozpycha granice, wojuje z sąsiadami, narzuca nieużywany od dawna język, od nowoprzybyłych ludzi wymaga daniny krwi, nie docenia ocalenia z Holocaustu swych nowych obywateli, pozwala im zachowywać się tak, jak gdyby byli tu zawsze, wymaga od każdego poświęcenia kilku lat na służbę wojskową. Miewam podobne odczucia względem Stanów Zjednoczonych, które wzrosły na niedoli niewolników i zgubie Indian. Każde państwo to z moralnego punktu widzenia niedużo więcej niż jego prawa pojmowane na sposób Trazymacha, to jest jako wyraz interesów rządzących (którymi w demokracji jest większość). W Izraelu widzę to wyraźniej niż gdzie indziej. Gdyby nie interesy (skądinąd słuszne) kilkumilionowego narodu, nie zaistniałyby ani to państwo, ani wszelkie zmiany, jakie przyniosło i pociągnęło. Zrealizowano skutecznie potężny, fascynujący, groźny projekt ze względu na kilka milionów ludzi dążących do bycia w pełni sobą i u siebie.
Nowe państwa obnażają bardziej od starych swoje zaczątki, które chyba zawsze powstają na niedoli innych. Bardziej pokazują egoizm jednych względem drugich i zło konieczne do budowania sfery ogólnej. Nowe państwa pokazują wyraźnie brak powagi świata ludzkiego, zmuszając ludzi do robienia głupich rzeczy tak intensywnie, że wchodzi im to w krew. Uczą tym samym doceniania ciągłości trwania wszelkich rzeczy, czy to pochodzących od ludzi czy naturalnych. Najważniejszy swój cel – przetrwanie – państwo realizuje kosztem ciągłego przerywania trwania tego, w czym się panoszy. Żeby przetrwać, państwo może bez skrupułów zniszczyć wszystko to, co jest w stanie. Potwór Lewiatan łatwo odsłania to, czym jest, dlatego pozwala człowiekowi dostrzec wyraźniej, o co ma się troszczyć, to jest ciągłość tego, co jest. Te potwory, im młodsze, tym bardziej niszczą to, o co w życiu człowieka powinno chodzić chyba najbardziej, o trwanie i ciągłość życia, rodzin, języka, kultury, tradycji, przekazu, domów w sensie duchowym i materialnym, tkanki wiejskiej i miejskiej, widoków, krajobrazu, wszelkich wcześniejszych granic, zasad, ustaleń. Robi się ze mnie na starsze lata zatwardziały konserwatysta. Platon we mnie wszedł i pewnie już nie wyjdzie.
Najciekawsze w Izraelu były rozmowy z ciągle żyjącymi emigrantami z Polski. Zasługują one na osobne potraktowanie, za które się niebawem wezmę.
Wiesław Żyznowski
Skoro ten blog jest publicznie dostepny, oficjalny i gremialnie czytany musze wprowadzic mala poprawke do mojego wczesniejszego wpisu. Musze go doprecyzowac i rozszerzyc o demokratycznie uznane i modernistycznie wyjasnione mi szczegoly. Otoz po konsultacji z najmlodszymi wnukami mojej babci Marii (ktore w wiekszosci obecnie mieszkaja, pracuja czy studiuja w Ameryce, ktorych zreszta bardzo lubie) musze uznac, ze babci Marii generalnie tak zle sie nie powodzilo jak ja to sobie wyobrazam.
Jej najmlodszy syn w czasie koncertow w krajach skandynawskich zaprojektowal dla niej sztuczne stawy. Nawet pomagal jej napuscic wody do stawow i przywiozl ze soba roznorodnego rodzaju narybku i wiele skandynawskich pomyslow. Wyselekcjonowal glownie karpie, tak aby babcia Maria sprzedawala ryby na stoly chrzescijanskie przed Swietami Bozego Narodzenia (kiedy juz nie ma dla niej zadnej innej roboty). Byly to czasy kiedy Zydzi, gdzies calkowicie znikneli i babcia musiala sie z idea handlu tylko karpiami pogodzic. Choc tak naprawde interesowaly ja glownie lososie. Rozprawiala bardzo czesto i z podziwu wyjsc nie mogla jak to lososie szlachetne (taka nazwa i taka odmiana) potrafia odnalezc droge z glebokich morz i oceanow do domu (miejsca swoich narodzin) wtedy jak maja zlozyc ikre na nowe lososiatka. Jak to lososie potrafia jednorazowo zlozyc do 30,000 malych ziarenek ikry w piaszczystych jamkach rzek skad orginalnie pochodza. Od niej tez sie dowiedzialam, ze istnieja tez inne odmiany jak np: lososie pospolite, lososie eurpejskie oraz lososie atlantyckie.
W pozniejszych latach ten sam najmlodszy syn zaprojektowal dla niej winnice. Nawet przywiozl z Wloch szczepki (chyba tak sie nazywa malenkie sadzonki krzewow) najdorodniejszych wloskich winogron. Babcia Maria miala tylko winnic dogladac jak sie same samoistnie rozwijaja. Nie musiala wogole w zaden sposob w winnicach pracowac.
Kolejny syn (trzeci liczac od najstarszego) zaprojektowal na jej ogrodzie budowe domu. Bylo to dopiero wtedy jak zorientowal sie, ze jego 3 dziecko jest w drodze i potrzebuje natychmiast wiecej miejsca dla swojej rodziny. Ponadto juz przy 2 dziecku zorientowal sie, ze u tesciow nie bylo tak dobrze jak u mamy (czyli mojej babci Marii). Babcia nie chciala sie zgodzic aby budowal dom w jej ogrodzie bo przeciez bylo tyle innej ziemi. Tlumaczyla mu, ze moze zbudowac swoj dom gdzies troche dalej. Proponowala mu, ze moze na tej drogiej gorce (oddalonej okolo 10 minut pieszo) powyzej jej domu. Tez na jej ziemi oczywiscie ale jakos tak troche dalej a nie bezposrednio w jej ogrodzie. Na tamta druga gorke trzeba bylo jednak mostek przez rzeczke, ktora przylegala do dzialki zbudowac. To byl tylko poczatek negocjacji. Pozniej babcia Maria sia dowiedziala, ze nowy dom syna aby sie mogl zmiescic w jej ogrodzie musi zajac czesc jej domu. Babcia Maria nigdy tego pomyslu nie zaakceptowala. Syn jednak byl dorosly wiec mu nie wypadalo mamy sluchac. Wszystkim “dyrygowala” juz wowczas tylko synowa (czyli jego zona). Pamietam jak babcia mu tlumaczyla: “Dom rodzinny jest bardzo wazny. Stary czy nowy. Nie naruszaj domu rodzinnego. “ On na to: “Mamus co sie przejmujesz tym Twoim starym domem. Ja tu lepszy na tym miejscu wybuduje. Ponadto cale pietro bedzie tylko dla mamy” Synowi chodzilo o to aby koniecznie jego nowy dom mial cztery pietra i powstal na wzgorzu (i w ten sposob gorowal dachem nad wszystkimi okolicznymi sasiadami)
Babcia Maria dalej tlumaczyla synowi: “Synku, ale ten stary dom jest dla mnie lepszy. Przestrzenny, wszystko mam na jednym poziomie. Zdrowotny dla mnie bo caly poza podmorowaniem i piwnicami zbudowany ze zdrowego drzewa”. Babcia jednak kochala swego syna bezwarunkowo i ulegala notorycznie jego naleganiom i namowom. Jedynie co udalo jej sie wynegocjowac to, ze rozbiorka jej domu bedzie tylko do polowy. Potem aby siebie sama wytlumaczyc powiadala: “ dom byl i tak dla mnie samotnej za duzy. A ta czesc co odcieli przy budowie nowego domu to byly tylko piwnice, sien, spizarnie i komorka na stare niuzywane od lat zarna, no i tylko takie dwa male pokoje stracialam. To tego i tak nie potrzebowalam i nie uzywalam.” A schody wejsciowe syn dla mamy nienaruszone zostawil. Jadalnia tez byla nienaruszona, kominek i jej ulubione miejsce do siedzenia przylegajace do kominka tez bylo nienaruszone. Jej najwiekszy pokoj sypialniany (teraz to nawet w takich rozmiarach “amerykanskich master bedroom” sie nie buduje) tez zostal dla niej nietkniety. Natomiast pomiedzy jej stajniami a stodola na jej podworku w bezposrednim sasiedztwie jej rzeki zbudowal pelnoprodukcyjny tartak. Jak juz produkcja pelna para ruszyla babcia Maria zaczela rozwazac mozliwosc wyprowadzenia sie ze swojej posesji.
Mimo tylko polowicznej demolacji jej domu: babcia do konca zycia nie pogodzila sie z tym wydarzeniem. Nigdy nie przeprowadzila sie do nowego domu. Jak juz dom byl wybudowany narzekala na jego kwadratowy, pudlowaty wyglad i brak zdrowego rozsadku przy budowie. Jej syn (a moze nawet bardziej synowa) wyobrazali sobie, ze wszystkie ich dzieci beda chialy z nimi mieszkac do konca zycia. Jak jednak kolejne dzieci wyprowadzaly sie “w swiat” i z niego juz nie wracaly, jej syn caly czas proponowal babci Marii zamieszkanie na jednym poziomie w jego czteropietrowego domu. Babcia odmawiala tej przeprowadzki do konca jej zycia. Jak juz nie wrociala do domu z jej pierwszego i zarazem ostatniego pobytu w szpitalu syn mogl w koncu rozebrac jej dom w 100% -tach. Chociaz niedlugo potem zorientowal sie, ze jego czteropietrowy dom jest rowniez dla niego o wiele za duzy i te wszystkie schody mu tez dobrze nie sluza. Wowczas zbudowal mniejszy i na jednym poziomie. Bedacy niemal odwzorowaniem domu babci.
Za zycia babcia Maria z nostalgia opowiadala, jak dobrze jej bylo za czasow Zydow. Jak wszystko sie pozniej popsulo za czasow dominacji Polakow. Wg opinii, ludzi ktorzy zyli pomiedzy Zydami ja tez uznaje, ze z Zydami nigdy Polakom nie bylo zle. Polska zaczela upadac dopiero wtedy kiedy Zydzi sie z Polski juz wyprowadzili.
Ktos, kto na codzien mowi po polsku zwrocil mi uwage, ze zle sie tutaj na oficjalnym blogu wyslowilam. Powinnam napisac:” “przetwarzala swoje owoce na najlepsze domowej roboty soki i wino krajowej produkcji” – a nie “najprzerabiala”. W kazdym razie jej produkt finalny zyskal slusznie status “Made in Poland” mimo, ze cukier uzywany do produkcji pochodzil ponoc z Kuby. Ok. Teraz z ta mala poprawka w tekscie powinno byc to jasne co chcialam napisac.
Natomiast czytania biblijne o ktorych wspominalam w moim wczesniejszym wpisie dotycza VI niedzieli zwyklej (dla sprecyzowania, miala miejsce w tym roku 16 lutego – czyli zaraz po Swietach Amerykanskich Valentine’s Day) we wszystkich kosciolach katolickich na calym swiecie. Coz, Valentine’s Day jest duzo lepiej wszedzie znany bo jest duzo lepiej rozreklamowany. Przypuszczalnie nawet w Polsce. Pytanie nasuwa sie tylko czy lepszy niz 6-ta niedziela zwykla??. Zapraszam do czytania…… „Zeby im sie tylko chcialo chciec”
Odwiedziny w Tel Awiwie czy innym miejscu nie pozwalaja nam na poznanie prawdy o zyciu, prawdy o ludziach tamtej ziemi. Jezeli tam nie zyjemy i nie przebywamy na codzien to nie jestesmy w stanie pozyskac znajomosci rzeczywistosc a mozemy tylko zyskac zaklamana iluzje.
Moja babcia Maria byla katoliczka i cale zycie zyla posrod Zydow i Polakow. Generalnie lubila Zydow. Respektowala ich wklad w kulture, choc zawsze podkreslala, ze czasach Chrystusa Zydzi poszli na latwizne. Jezeli ktos byl w kosciele katolickim (gdziekolwiek na swiecie) w ubiegla niedziele to czytania biblijne dokladnie wyjasniaja roznice jaka powstala w pierwszym wieku naszej ery miedzy nami chrzescijanami a Zydami. I tak pozostalo az do dzis. Moi przodkowie znajac wielu Zydow i wspolpracujac z nimi na roznych poziomach i w roznych okolicznosciach nigdy nie byli z zadnym Zydem w zadnym konflikcie. Zydzi ich tez chyba lubili po swojemu. Choc jak moja babcia podkreslala: “Zydzi mi schlebiaja tylko dla swoich interesow”.
Moja babcia katoliczka nigdy nie byla w zadnym fitnessie. Nigdy nie zaakceptowala potrzeby ich istnienia. Zawsze podkreslala: “Moje chlopaki maja fitness darmowy przeze mnie zapewniony”. Ona sama nigdy nie zmienila rozmiaru swoich ubran. Pozostajac do 83 roku zycia filigranowa, mala, kobieta rozmiaru 6. Nigdy nie zmienila uczesania wlosow. Zawsze tak samo upinala je w staromodny konski ogon lub zaplatala w warkocz. Jak juz jej nie wypadalo chodzic z kucykiem lub w warkoczu to zwijala warkocz albo kucyk w staroswiecki kok. Nigdy nie dopuszczala dzieci ani nawet swojego meza do kluczowych decyzji zwiazanych z prowadzeniem gospodarstwa rolnego. Nigdy nie sprzedala z jej rodzinnych plantacji porzeczek, sliwek czy wisni nawet jednego kobierca jezeli wg. niej sie nie oplacalo. Pamietam jak pewnego lata pojechala po swojego meza, ktory stal w kolejce od samego rana aby sprzedac porzeczki w czasie nadwyzki urodzaju. Okolo poludnia jak jej maz (nasz dziadek) nie wracal z targu, zaniepokojona, przygotowala konia do podrozy. Kiedy minelo poludnie, spojrzala na nas brudych od zbierania czarnych porzeczek (wszystkie pokolenia dzieci w jej rodzinie od 9 roku zycia byly w projekt juz zaangazowane) czekajacych na obiad. Wychodzac z domu rzucila na nas wszystkich wzrokiem i szepnela mimochodem: “Jade po mojego Jaska bo nie wiem co on tam tak dlugo robi na tym targowisku”. Nie minela godzina i wrocila z calym ladunkiem porzeczek i kilkoma wielkimi szklanymi beczko-butlami na wino i soki. Skrzyknela nas wszystkich do dalszej roboty haselm: “Dzieciska sie orobily tego lata a ja nie bede oddawac porzeczek mieszczuchom za darmoche”. Przez trzy kolejne, piekne sloneczne lata bylo tak samo, ciagle byl za duzy urodzaj. Kazde kolejne lato my w sile okolo 20 ludzi (w wieku od 9 – 20 paru lat) zbieralismy czarne porzeczki, sliwki i wisnie a babcia Maria najprzerabiala wszystko na soki i wino. W kolejce stalismy tylko po reglamentowany cukier.
Moja babcia Maria nigdy nie byla w sadzie, poza jednym wypadkiem, kiedy chciala zatwierdzic podzial sowojej ziemi swoim dzieciom. Sprawa jednak byla bardzo formalna i byla zalatwiana w korytarzu czy recepcji sadowej, bo nastaly juz wtedy czasy ze nikt ziemi nie chcial. Nawet nikt nie chcial wziac jej lasu. Wszystkie dzieci wolaly miasto. Nigdy nie zatrudnila zadnego prawnika. Nigdy za zycia nie korzystala z uslug szpitala. Jak nastaly juz czasy (przy jej ostatnich dzieciach), kiedy do rodzenia jezdzilo sie do szpitali to ona wolala zostac w domu mowic: “Zdrowa jestem to po co mam do szpitala jechac. Do szpitala??? Po co? Ja wystarczy, ze tam jestem w odwiedziny na korytarzu to zaraz wychodze stamtad chora”. Po raz pierwszy w swoim zyciu pojechala do szpitala w wieku 83 lat kiedy zlamala sobie kosc biodrowa po posliznieciu sie na zlodowacialej i osniezonej drodze pomiedzy stodola a stajnia dogladajac jej bydla. Nie chciala jechac do szpitala, ale lekarze jej tak doradzili, ze bedzie lepiej dla niej jak pojedzie do szpitala. Nigdy ze szpitala do domu nie wrocila. Byla jednak tam w stanie zaczekac ponad trzy tygodnie ze smiercia do powrotu swojego najmlodszego syna z Wloch. Jej najmlodszy syn nie mogl natychmiast wrocic bo nie mogl przerwac swoich wczesniej sprzedanych koncertow Jazz-owych. Dzieki tej jej mozliwosci zaczekania ze smiercia ja tez moglam doleciec na czas z dalekiego Wschodu jak tez wiele innych dzieci z odleglych miast moglo na te okazje dojechac. Nigdy zlego slowa nie powiedziala ani na Zyda ani na Polaka i z kazdym miala dobre uklady do konca zycia.
Nie jest az tak zle z polskimi zydami. Jest ich duzo tylko trzeba wiedziec jak do nich dotrzec. Wiekszosc mieszka w Hajfie i Tel Awiwie. Zapraszam do odwiedzin. Wlodek – Tel Awiw
Pozwole tutaj sobie (korzystajac z mojej tutejszej wolnosci slowa) przywolac stare madre i ciagle dla mnie aktualne polskie przyslowie: „Cudze chwalicie swego nie znacie, sami nie wiecie co posiadacie”. „Promised Land” – czyli w wydaniu izraelskim to obecny Izrael a w wydaniu polskim to Lodz Fabryczna. Nie moge jednak zarekomendawc zadnej z nich. Moge chwalic tylko to co jest moje co dobrze znam i co posiadam.
Gdyby Zydzi i Polacy mogli ze soba wspolpracowac to byliby tak samo rezwinietym industrialnie krajem jak USA. A tak to sa (jak niektorzy obliczyli) ok. 50 lat opoznieni w rozwoju. Zawsze uwielbialam i dalej uwielbiam rozmawiac z ludzmi, ktorzy wiedza cos na ten temat.
Moja swietej pamieci babcia Maria znakomicie dogadywala sie z Zydami w j. polskim. Kupowala tylko od Zydow bo Ci mieli zawsze najgorsza, wybrakowana tandete (ale najtansza). A jej rodzine zubozalych obszarnikow na taka tylko I wylacznie bylo stac. Ja juz wowczas bedac studentka w miescie, czesto przyjezdzalam na wies aby cos madrego sie nauczyc. Pamietam dlugie zimowe wieczory, kiedy siadalysmy do rozmow zawsze razem (w jej o wiele za obszernym domu, jak sama mawiala, dla niej samotnej po smierci pierwszego i ostatniego meza-mojego dziadka) z plecami swobodnie opartymi na ceglach rozpalonego kominka. Ona wowczas opowiadala mi: „Dziecko, z kazdym sie dogadasz jak tylko chcesz. W kazdym jezyku. Tylko nie z Niemcami. Ja przyprowadzalam najstarszego syna do Zyda jak chcialam kupic plaszczyk dla mlodszego. Zyd mi sprzedawal plaszczyk na zime za waski i z krotkimi rekawkami. W duchu cieszyl sie, ze mi taki „wepchnal” dzieki swojemu, wrodzonemu handlarskiemu talentowi, co mu natychmiast poprawialo humor. Zachwalajac jak pieknie on sie na moim synu uklada schodzil z ceny abym ten a nie inny plaszczyk kupila. Rekawy prawie do lokcia a guziki sie nie dopinaly. Ja kupowalam, bo mi wlasnie taki a nie inny pasowal. Mialam jednak 4 synow to sobie radzilam. Najstarszego ubieralam u Polaka.”
Zaluje, ze coraz mniej wokol nas ludzi z ktorymi mozemy porozmawiac na temat wpolpracy miedzy Zydami i Polakami. Ja osobiscie znam duzo Zydow i przylapuje sie czasami na tym, ze lubie Zydow bardziej niz Polakow. Glownie dlatego, ze Ci sa tacy sami, niezmienni i przewidywalni, inteligentni, religijnii. Laczy nas ta sama kultura (oni staro-testamentowcy a my nowo-testamentowcy). Czyli oni maja okolo 50% kontrybucji dla kultury a my prawie tyle samo.
Czasami marze o podrozy w czasie. Jedna z osob, ktora chcialabym osobiscie poznac i spotkac to jest najbystrzejszy obserwator rzeczywistosci: polski laurat Nobla w literaturze. Dobrze aby moc z nim rozmawiac (przy dobrze zrobionej polskiej herbacie) w zacisznym miejscu (z dala od miasta Lodzi) na temat charakteru: Polakow, Czechow, Zydow, Niemcow i Rosjan. Wilmozny Pan W. Reymont, zubozaly przedstawiciel szlachty krakowskiej (po stronie jego mamy) prawde by mi powiedzial a ja bezgranicznie wierze jego obserwacjom. I tak szybko dogonilibysmy a moze nawet odzyskali czas stracony na wszelkie inne, dlugie, drogie, wspolczesne, modernistyczne, rozwrzeszczane, jednostronne, bezmyslne, zaklamane, snobistyczne dewagacje na temat Zydow i Polakow.
Ode mnie tez W.Reymont moglby sie cos nauczyc. Np. przypuszczalnie wtedy jeszcze nie wiedzial, ze polaczenie charakteru Zyda & Polaka tworzy typowego Amerykanina.
Pozwole tutaj sobie (korzystajac z mojej tutejszej wolnosci slowa) przywolac stare madre i ciagle dla mnie aktualne polskie przyslowie: „Cudze chwalicie swego nie znacie, sami nie wiecie co posiadacie”. „Promised Land” – czyli w wydaniu izraelskim to obecny Izrael a w wydaniu polskim to Lodz Fabryczna. Nie moge jednak zarekomendawc zadnej z nich. Moge chwalic tylko to co jest moje co dobrze znam i co posiadam.
Gdyby Zydzi i Polacy mogli ze soba wspolpracowac to byliby tak samo rezwinietym industrialnie krajem jak USA. A tak to sa (jak niektorzy obliczyli) ok. 50 lat opoznieni w rozwoju. Uwielbialam i dalej uwielbiam rozmawiac z ludzmi, ktorzy wiedza cos na ten temat.
Moja swietej pamieci babcia Maria znakomicie dogadywala sie z Zydami w j. polskim. Kupowala tylko od Zydow bo Ci mieli zawsze najgorsza, wybrakowana tandete (ale najtansza). A jej rodzine zubozalych obszarnikow na taka tylko i wylacznie bylo stac. Ja juz wowczas bedac studentka w miescie, czesto przyjezdzalam na wies aby cos madrego sie nauczyc. Pamietam dlugie zimowe wieczory, kiedy siadalysmy do rozmow zawsze razem (w jej o wiele za obszernym domu, jak mawiala, dla niej samotnej po smierci pierwszego i ostatniego meza-mojego dziadka) z plecami swobodnie opartymi na ceglach rozpalonego kominka. Ona wowczas opowiadala mi: „Dziecko, z kazdym sie dogadasz jak tylko chcesz. W kazdym jezyku. Tylko nie z Niemcami. Ja przyprowadzalam najstarszego syna do Zyda jak chcialam kupic plaszczyk dla mlodszego. Zyd mi sprzedawal plaszczyk na zime za waski i z krotkimi rekawkami. W duchu cieszyl sie, ze mi taki „wepchnal” dzieki swojemu, wrodzonemu handlarskiemu talentowi, co mu natychmiast poprawialo humor. Zachwalajac jak pieknie on sie na moim synu uklada schodzil z ceny abym ten a nie inny plaszczyk kupila. Rekawy prawie do lokcia a guziki sie nie dopinaly. Ja kupowalam, bo mi wlasnie taki a nie inny pasowal. Mialam jednak 4 synow to sobie radzilam. Najstarszego ubieralam u Polaka.”
Zaluje, ze coraz mniej wokol nas ludzi z ktorymi mozemy porozmawiac na temat wpolpracy miedzy Zydami i Polakami. Ja osobiscie znam duzo Zydow i przylapuje sie czasami na tym, ze lubie Zydow bardziej niz Polakow. Glownie dlatego, ze Ci sa tacy sami, niezmienni i przewidywalni, inteligentni, religijnii. Laczy nas ta sama kultura (oni staro-testamentowcy a my nowo-testamentowcy). Czyli oni maja okolo 50% kontrybucji dla kultury a my prawie tyle samo.
Czasami marze o podrozy w czasie. Jedna z osob, ktora chcialabym osobiscie poznac i spotkac to jest najbystrzejszy obserwator rzeczywistosci: polski laurat Nobla w literaturze. Dobrze aby moc z nim rozmawiac (przy dobrze zrobionej polskiej herbacie) w zacisznym miejscu (z dala od miasta Lodzi) na temat charakteru: Polakow, Czechow, Zydow, Niemcow i Rosjan. Wilmozny Pan W. Reymont, zubozaly przedstawiciel szlachty krakowskiej (po stronie jego mamy) prawde by mi powiedzial a ja bezgranicznie wierze jego obserwacjom. I tak szybko dogonilibysmy a moze nawet odzyskali czas stracony na wszelkie inne, dlugie, drogie, wspolczesne, modernistyczne, rozwrzeszczane, jednostronne, bezmyslne, zaklamane, snobistyczne dewagacje na temat Zydow i Polakow.
Ode mnie tez W.Reymont moglby sie cos nauczyc. Np. przypuszczalnie wtedy jeszcze nie wiedzial, ze polaczenie charakteru Zyda & Polaka tworzy typowego Amerykanina.
Piszac o “Zielonych beretach” powyzej mialam na mysli “The Quiet Professionals – The American Green Berets”.
W zalaczeniu ponizej link do codziennych obrazkow z domu tych, ktorzy dla wolnosci i sprawiedliwosci na swiecie nie wahaja sie oddac wszystko co maja najlepsze (The Ballad of the Green Beret”) :
Czy swiat jednak potrafi ich zrozumiec (bez wzgledu na bariery jezykowe) i czy jest im wdzieczny? Czy w dziedzinie wolnosci i sprawiedliwosci na swiecie jest jeszcze duzo do zrobienia czy nie??? Jak to zrobic????? (pytania sa skierowane do nas Polakow).
Piszac o “Zielonych beretach” powyzej mialam na mysli “The Quiet Professionals – The American Green Berets”.
W zalaczeniu ponizej link do codziennych obrazkow z domu tych, ktorzy dla wolnosci i sprawiedliwosci na swiecie nie wahaja sie oddac wszystko co maja najlepsze (The Ballad of the Green Beret”) :
http://www.youtube.com/watch?v=HIg2ZVf2aN4
Czy swiat jednak potrafi ich zrozumiec (bez wzgledu na bariery jezykowe) i czy jest im wdzieczny? Czy w dziedzinie wolnosci i sprawiedliwosci na swiecie jest jeszcze duzo do zrobienia czy nie??? Jak to zrobic????? (pytania sa skierowane do nas Polakow).
The total cost for wars in Iraq, Afganistan, and Pakistan based on the updated in 2013 reports topped up at USD 6 trillion. Other hidden costs are not represented in these official reports. It does not include money spent by the USA in Israel as apart of “peace keeper” activities in the Middle East. In terms of total money received, Israel is the largest cumulative recipient of military assistance from the Uniated States since Warld War II.
Coz, my Polacy lubimy duzo mowic na temat pokoju i sprawiedliwosci na tej naszej Ziemi. Pisac wiersze czy nawet spiewac piosenki (co jest dobre). Za to Amerykanie, potrafia poswiecic swoje ciezko zapracowane pieniadze i nawet swoje zycie jezeli tak trzeba (“The Best”). Polecam “ Ballad of Green Berets” (America’s Best).
Będę czekał z niecierpliwością ,tym bardziej że pamięć istniejącego ciągle, miasta w którym się urodziłem powinna być w Izraelu ciągle żywa tak przynajmniej mi się wydaje, chociaż z tego co się orientuję dawni właściciele łódzkich kamienic a przynajmniej ich znaczna część wybrała zupełnie inny kierunek Amerykę Południową(Argentynę, Peru Boliwię) .Pozostawili po sobie wspaniałe zabytki Pałac Herbsta, Willę Gromanna Pałac Poznańskiego dzisiejsza siedziba Muzeum miasta Łodzi , Jest cmentarz żydowksi kirkut przy ul spornej . Jakieś tlące się życie w gminie wyznaniowej przy ul Pomorskiej z Bożnicą na jej terenie , no i wreszcie ogromna mroczna spuścizna holokaustu Tereny dawnego getta ,stacja Redegast , .Rok 1968 ciągle żywy w ludziach którzy stanowią dziś trzon kulturowy wielu krajów Europy przeklęty bilet w jedną stronę z paszportem jest Naszą ciemną kartą ,jako naród mamy wyjątkowy talent do marnotrawienia prawdziwych ludzi pereł jeszcze w zalążku ,nic można by pisać i pisać … jako mieszkaniec łodzi czuję się poniekąd odpowiedzialny za los mniejszości mojego miasta w nim kiedyś żyjących Żydów ,Niemców i Rosjan .Ekumeniczna droga krzyżowa w okresie wielkiego postu co roku daje taką szansę … zapraszam serdecznie do mojej i nie tylko mojej Łodzi pozdrawiam Michał Jarmicki