zyznowski.pl - wydawnictwo i księgarnia online

Ta sama, od zawsze łemkowska, mała wioska – Olchowiec w Beskidzie Niskim, 26 września 2013 roku.

Odwieziony nagle karetką Mikołaj Moriak zmarł niespodziewanie w szpitalu. Urodził się w roku 1950. Kiedy nazywałem go w poprzednim wpisie Mikołajem Juniorem, nie przyszłoby mi na myśl, że on będzie właśnie umierał. Wspomniany tam także, mieszkający w Urugwaju, Andrzej Junior już niczym nie zadośćuczyni Mikołajowi w tym świecie.

Spośród wszystkich ludzi, których znałem lub znam osobiście, to Mikołaj w swym życiu najbardziej stosował się do słów: „nic mi więcej nie potrzeba oprócz błękitnego nieba”. Nie zdobył wykształcenia ponadpodstawowego. Nie ożenił się. Nie miał dzieci.

Nie powiększył gospodarstwa, a to, które odziedziczył, oddał rodzinie od razu, kiedy mógł otrzymać w zamian rentę strukturalną. Nie był nigdy na żadnym etacie. Nie opuścił nigdy swojej wioski na dłużej. Nie miał rzeczy osobistych więcej, niż zmieściłoby się w jednej, może w dwóch dużych walizkach. Nie miał nigdy samochodu, a motocykla i roweru pozbył się jeszcze w młodości. Kilkanaście lat temu sprzedał konia, a kilka lat temu ostatnią krowę spośród dwóch czy trzech, które dawniej posiadał. Nie miał w domu bieżącej wody, łazienki, pralki; co do lodówki, żelazka i innych ułatwień – nie jestem pewien. Nie miał telewizora ani telefonu jeszcze przez pewien czas po roku 2000. Nie zapytał nigdy o zdjęcia, których mu zrobiłem dziesiątki, a może setki. 

Nie wylewał za kołnierz żadnego dnia przez długie lata. Nie palił papierosów. Nie dbał o zdrowie. Nie dożył wieku pisanego mu w genach. Nie wykorzystał więc w pełni możliwości pobierania renty strukturalnej, brakło mu trzech lat. Nie przeżył własnej, schorowanej od dawna matki.

Robił wrażenie człowieka ciągle młodego, jakby mającego jeszcze życie do przeżycia i nie wiedzącego, czym jest dobro i zło. Kawał swojego dorosłego – a zapewne także dziecięcego i młodzieńczego – życia poświęcił byciu ze swoją mamą Anastazją. Przez kilka ostatnich lat czuwał przy niej przez całą dobę. Mógł wyrwać się tylko za dnia, na niecałe pół godziny, kiedy spała. Z tego powodu musiał zrezygnować z funkcji cerkiewnego, którą pełnił przez około dwadzieścia pięć lat. 

Mógł wyrwać się tylko za dnia, na niecałe pół godziny, kiedy spała. Z tego powodu musiał zrezygnować z funkcji cerkiewnego, którą pełnił przez około dwadzieścia pięć lat. Gdy już musiał opuścić dom na dłużej, ktoś przychodził go zastąpić. Jego śmierć musi być dla jego matki zawaleniem się świata. Łagodność i delikatność charakteru oraz brak chyba jakichkolwiek ambicji spowodowały, że przez całe życie zajmował na ziemi kilka, kilkanaście metrów kwadratowych, nie dużo więcej niż zajmuje teraz, leżąc w grobie oddalonym o około czterdzieści kroków od miejsca, w którym żył.

Robił wrażenie człowieka ciągle młodego, jakby mającego jeszcze życie do przeżycia i nie wiedzącego, czym jest dobro i zło. Kawał swojego dorosłego – a zapewne także dziecięcego i młodzieńczego – życia poświęcił byciu ze swoją mamą Anastazją. Przez kilka ostatnich lat czuwał przy niej przez całą dobę. Mógł wyrwać się tylko za dnia, na niecałe pół godziny, kiedy spała. Z tego powodu musiał zrezygnować z funkcji cerkiewnego, którą pełnił przez około dwadzieścia pięć lat. Gdy już musiał opuścić dom na dłużej, ktoś przychodził go zastąpić. Jego śmierć musi być dla jego matki zawaleniem się świata. Łagodność i delikatność charakteru oraz brak chyba jakichkolwiek ambicji spowodowały, że przez całe życie zajmował na ziemi kilka, kilkanaście metrów kwadratowych, nie dużo więcej niż zajmuje teraz, leżąc w grobie oddalonym o około czterdzieści kroków od miejsca, w którym żył.

Jego jako pierwszego poznałem pośród mieszkańców Olchowca, kiedy 29 maja 1997 z pewną znajomą osobą odwiedziłem tę wieś, która przyciągnęła mnie na dłużej, niż wtedy mogłem sobie wyobrazić.  Jego nieogrodzona i odsłonięta ze wszystkich stron chyża stoi nieopodal cerkwi i cmentarzyka, w miejscu i aurze zapraszających do wstąpienia i zapytania o coś na temat wsi. Polubiliśmy się wzajemnie. O Mikołaju jako jedynym, nie tylko spośród wszystkich mieszkańców Olchowca, ale i w ogóle moich znajomych z szerokiego świata, mówiono mi wielokrotnie, że mnie lubi. Przyznaję, nie dałem mu się poznać ze wszystkich moich gorszych stron. Ja go lubiłem za wiele rzeczy – najbardziej za to, że nie zakładał niczego z góry na mój temat, bo go to nie interesowało, nie miał także oczekiwań wobec mnie w ciągu naszej znajomości, która trwała szesnaście lat. Także za bezpretensjonalność w najczystszej postaci. Nawet po roku niewidzenia się zachodził do nas do domu bez uprzedzenia i zaczynał rozmowę od tego, na czym skończyliśmy ją poprzednio. Rozmawiał o prostych rzeczach prostą polszczyzną, aczkolwiek całkowicie poprawną, bo wyuczoną w szkole – z domu wyniósł język łemkowski. Lubiłem go za ten cudny minimalizm życiowy, za pamiętanie wszystkiego, co przeżył – tak było przynajmniej w relacji ze mną, innymi słowy, za nieprzeżywanie więcej niż można zapamiętać, to jest skorzystać z tego w pełni.

Lubiłem jego umiejętność życia w czasie teraźniejszym, radość z drobnostek, hojność, honorowość, zdolność do rzadkich gestów. Gdy był  mi winien kiedyś kilkanaście czy kilkadziesiąt złotych przez dłuższy czas, przypominał o tym podczas każdego naszego spotkania. Jednym z ważniejszych wydarzeń roku 2012 w jego domu było darowanie przez jego mamę Anastazję sztuki materiału pewnej piosenkarce łemkowskiej, żeby zrobiła sobie piękne ubranie do występowania na scenie. Materiał ten przeszmuglowano ze Słowacji w czasie ostatniej wojny i od tamtej pory rodzina Moriaków przechowywała go na specjalną okazję. Na życie wystarczało Mikołajowi kilkaset złotych miesięcznie, więc po sprawieniu sobie i rodzinie grobowców z niemal dwutysięcznej renty strukturalnej nadwyżki składał w okrągłe sumki i przekazywał w prezencie potrzebującym młodym z rodziny.

 

 Kto teraz będzie trzymał klucze do cerkwi i otwierał ją w każdym czasie turystom? Kto wyrąbie w lodzie kształt krzyża na święto Jordan? Kto będzie chłodził w potoku szybko się psujące produkty? Kto będzie sprzedawał nasz albumik Olchowiec w Niskim Beskidzie – w którym jest jednym z głównych bohaterów – turystom odwiedzającym cerkiewkę? Olchowiec bez Mikołaja obserwującego wszystko, co się dzieje we wsi, machającego przyjaźnie ręką spod domu i zachodzącego na piwo to już inny Olchowiec dla mnie i chyba dla wszystkich znających tę wieś. Olchowiec bez Mikołaja Moriaka to Olchowiec bez magiczności jego postaci.

Wiesław Żyznowski

 

Koszyk0
Brak produktów w koszyku!
0