zyznowski.pl - wydawnictwo i księgarnia online

List otwarty do Marii Perlberger-Shmuel

14 kwietnia&4b58+02:00;2014 | 0 komentarzy

Pani Mario, będę wdzięczny za odpowiedzi, najlepiej na piśmie.

Zwracam się tu do jednej osoby, ale chciałbym, żeby tekst przeczytali też inni. Adresatką jest Pani Maria Perlberger-Shmuel. To ocalała z wielickiej zagłady sierpnia 1942 roku, obecnie mieszkająca w Hajfie w Izraelu emerytowana pielęgniarka, tłumaczka, autorka wspomnień, literatka.

Określenie „otrzeć się o śmierć” nie wskazuje jednoznacznie na rodzaj bliskości śmierci. A można znaleźć się blisko śmierci ze względu na zdrowie, czas, przestrzeń, psychikę czy wolę własną lub cudzą, nieodwracalność lub niepowstrzymalność zaplanowanych przez kogoś wydarzeń lub nieplanowanych zbiegów okoliczności, przypadek zwany czystym. Pani Maria, wtedy jeszcze dziewięcioletnia Marysia, w Wieliczce była blisko śmierci ze wszystkich wyżej wymienionych względów naraz, oprócz pierwszego. Później, do końca wojny, jeszcze wielokrotnie ocierała się o śmierć jako Żydówka ukrywająca się lub podszywająca się pod Aryjkę.

O jej niezwykłych przeżyciach można czytać w książce Elżbiety Isakiewicz Ustna HarmonijkaRelacje Żydów których uratowali od Zagłady Polacy, Biblioteka Gazety Polskiej (2000) i w Żydach Wieliczki i Klasna w opracowaniu Urszuli Żyznowskiej i Anny Krzeczkowskiej, wyd. Żyznowski  (2012).

W tej pierwszej książce czytamy na s. 127 słowa Pani Marii:

Potem podpisał za mnie zgodę na wyjazd do Izraela. Nikt mnie nie zapytał, co wybieram. Ja nie przyjechałam tutaj. Mnie tu posłali. Minęło tyle lat, już się przyzwyczaiłam, mam tu dzieci i wnuki, i obchodzi mnie, co się dzieje w Kraju [Izraelu, WŻ], ale ta świadomość, że zdecydowano wtedy za mnie, towarzyszy całemu mojemu życiu.

We Wstępie do Żydów Wieliczki i Klasna czytamy na s. 27:

 Dom Marii Perlberger-Shmuel w Hajfie to polski dom przeniesiony z Polski do Izraela. Można  w nim buszować po bogatym księgozbiorze – w dużej części polskim. Pani Maria mówi w tym języku tak, jakby nigdy nie wyemigrowała. Znajomością różnych kruczków językowych mogłaby zawstydzić niejednego Polaka w kraju. Doskonała znajomość polszczyzny pozwala jej być tłumaczką książek napisanych po hebrajsku. Pani Maria opisała ostatnie dni sierpnia 1942 roku w Wieliczce widziane oczami dziecka. Zły los targował się z lepszym losem o jej dziewięcioletnie życie dosłownie do ostatniej godziny o poranku w dniu akcji. Oprócz przyjemności i satysfakcji z poznania tak interesującej osoby zawdzięczamy jej wiele innych rzeczy.      

Poniższe kwestie kieruję do Pani Marii. Nawiązują one do cytowanych wyżej słów i są niejako ich rozwinięciem: Mnie tu posłali. Minęło tyle lat, już się przyzwyczaiłam, mam tu dzieci i wnuki, i obchodzi mnie, co się dzieje w Kraju. …  Dom Marii Perlberger-Shmuel w Hajfie to polski dom przeniesiony z Polski do Izraela.

Kiedy, będąc sama w domu, myśli Pani w cichości swojego ducha pełnymi słowami lub zdaniami o tym, co wydarzało się Pani jeszcze w Polsce, to w którym języku formułuje Pani myśli: polskim czy hebrajskim? Zakładam z góry, że nie są one w żadnym innym obcym języku, który Pani zna, a wiem, że posługuje się Pani jeszcze co najmniej angielskim i francuskim – opanowanymi m.in. w celu czytania książek. A w którym języku formułuje Pani słowa lub zdania, kiedy myśli Pani o swoim życiu w Izraelu, tym dawniejszym i tym bardziej współczesnym? Mówi i pisze Pani po polsku na poziomie nie gorszym niż żyjący ciągle w Polsce inteligent, więc zaznaczam, że nie uwierzę, iż nie ma Pani myśli polskich i po polsku. Prędzej założyłbym, że nie myśli Pani zbyt często po hebrajsku i że polski jest ciągle Pani językiem bazowym, z którego tłumaczy Pani na bieżąco, jeśli posługuje się Pani akurat hebrajskim czy innym językiem. To żaden przytyk do Polaka mieszkającego nawet kilkadziesiąt lat poza Polską – kilka lat temu czytałem wywiad z pochodzącą z Polski profesor lingwistyki, która od bodaj sześćdziesięciu lat mieszka w Australii, pracując i wykładając tam od początku po angielsku. Na pytanie, w jakim języku myśli, odpowiedziała, że ani przez sekundę nie myśli w innym niż w polskim.

Kto spośród Polaków usłyszy Pani polszczyznę, nie zgadnie, że od 1948 roku mieszka Pani nieprzerwanie w Izraelu, a nie w Polsce, i to nie tylko ze względu na język, ale i ogólne zachowanie, wyczucie śmiesznostek języka, ironię, mimikę, intonację głosu, śmiech, gesty. Obecnie jest tak samo, jak podczas wojny, kiedy język nie mógł Pani przeszkodzić w udawaniu Polki, nie-Żydówki. Zakładając więc, że Pani myśli po polsku, proszę o Pani odpowiedź, jak i, przede wszystkim, kim się Pani czuje, myśląc w tym języku? Czy na przykład czuje się Pani inna lub młodsza, niż kiedy myśli Pani po hebrajsku? Jestem pewien, że mentalnie czuje się Pani młodziej, niż to wynika z metryki, ponieważ tak jest z ludźmi w większości, jeśli nie ze wszystkimi. Kiedy mam okazję z Panią rozmawiać lub czytać Pani wypowiedzi, dostrzegam w Pani sporo z mieszkającej w Polsce i żyjącej po polsku Marysi z filuternymi warkoczami. Należy Pani do zdecydowanej mniejszości pośród piszących, którzy umieją przekazać przeżyte przez siebie wydarzenia i emocje z perspektywy nie osoby dorosłej, lecz dziecka. Nie straciła Pani kontaktu ze sobą siedemdziesiąt lat młodszą. Ale młodziej można się czuć mniej lub bardziej. Na ile lat lub na jaki etap w życiu czuje się Pani, myśląc po polsku, a na ile lat lub na jaki etap czuje się Pani, myśląc po hebrajsku? Zaznaczam, że nie chodzi mi tu o czasy, o których Pani akurat myśli, tylko o coś nieco trwalszego: o Pani samopoczucie wieku. Zastanowiłem się, pisząc te słowa, na ile lat ja się czuję. Może między trzydziestką a czterdziestką – to i tak chyba dużo jak na mnie, a przecież mam niemal pięćdziesiątkę.

Czym się różni Pani odczuwanie samej siebie zależnie od języka, którym się Pani akurat posługuje, myśląc, rozmawiając, słuchając, czytając?

Ja jestem myślącym i wypowiadającym się po polsku, etnicznym Polakiem, urodzonym i żyjącym całe życie w jednej z najbardziej chyba polskich części Polski, Małopolsce, noszącym nazwisko na wskroś polskie, mającym po obu stronach przodków posługujących się od ponad dwustu rejestrowanych lat nazwiskami polskimi. Doznaję zbieżności poczucia własnej przynależności etnicznej, postrzegania mnie przez innych pod tym względem – języka, miejsca, nazwiska. Nie dotyczą mnie obiektywnie i nie doświadczam rozbieżności między poczuciem pochodzenia a tożsamości, językiem natywnym a używanym jako najważniejszy – a zwłaszcza ten, w którym chciałbym zostawić swój ślad na ziemi, postrzeganiem mojej osoby przez siebie a przez innych. Nie wiem, czy byłbym innym człowiekiem, gdybym się nie wychował w Małopolsce, w języku polskim, jako Polak i tak dalej.

Pani przypadek jest bardziej skomplikowany niż mój, dzięki czemu ciekawszy. Zaryzykuję nazwanie Pani mieszkającą w Izraelu, żyjącą po polsku, polską i hebrajską literatką, Żydówką Polką, Polką Żydówką. Myśli i wypowiada się Pani natywnie – po polsku, w tym literacko, i przez nabycie – po hebrajsku. Jest Pani etniczną Żydówką, urodzoną i wychowaną w Polsce, po czym od wczesnej młodości żyjącą w Izraelu Izraelką. Doznaje Pani obiektywnie rozbieżności etnicznego pochodzenia, miejsca i języka wychowania, miejsca i języka dorosłego życia, nie wspominając o takich formalnościach jak obywatelstwo. Są, dajmy na to, zbitki: Polacy i Polska, Niemcy (jako ludzie) i Niemcy (jako kraj), Amerykanie i Ameryka, natomiast w zestawieniu słów Izraelczycy i Izrael brakuje elementu języka związanego ze słowami: „Żyd”, „żydostwo” itp., a żydostwo Pani akurat przyniosła w sobie z Polski, w której wychowano Panią bardziej na Polkę niż na Żydówkę.

Wszystkie wymienione wyżej rozróżnienia czynię także dlatego, gdyż wydaje mi się Pani odpowiednią kandydatką do zadania pytań, na które nie umiem odpowiedzieć empirycznie: Czy człowiek może (wewnętrznie) czuć, że nie stanowią w jego przypadku jedności: pochodzenie etniczne, narodowość, przynależność do społeczności, bycie postrzeganym przez społeczność i własna chęć bycia postrzeganym przez społeczność? Jeśli człowiek może czuć brak takiej jedności, to jak w ogóle z nim jest? Jak się to ma do warunkującej normalne życie człowieka integralności osoby, to jest jedności jego osoby, osobowości, duszy, poczucia własnego „ja”? Jeśli zaś człowiek może nie czuć normalnie takiej jedności, to jak może to godzić z obiektywnymi rozbieżnościami, o których mowa wyżej – takimi czy innymi, jeśli występują w jego przypadku. Nie tyle chodzi mi o Pani osobę, co o Pani spostrzeżenia na ten temat, wynikające bardziej z obserwacji niż teorii.

Oprócz odpowiedzi na powyższe pytania chciałbym Panią jeszcze prosić o odwiedzenie Wieliczki, nie śmiem proponować, by było to dokładnie w 72. rocznicę zagłady Żydów w Wieliczce, i łączyło się z oprowadzeniem mnie po miejscach, w których wydarzyło się to wszystko, co Pani opisuje z polotem emocjonalnym jedynym w swoim rodzaju. Poproszę, by mi Pani prywatnie zmapowała miejsca, w których Pani się wtedy znalazła, i emocje, jakie Pani tam przeżyła w te sierpniowe dni 1942 roku. Poproszę Panią o jak najbardziej szczegółowe przypomnienie sobie wszystkiego: ludzi, zachowań, wypowiedzi, rzeczy, wyglądów, zapachów, własnych wrażeń, emocji, myśli. Już Pani wie, że będzie tego na tyle, iż będę musiał nagrywać, po czym zredagować, dać Pani do autoryzacji, opublikować.

Postarała się Pani o odznaczenie medalem Sprawiedliwej wśród Narodów Świata dla pani Duszczyńskiej, przyznano go także pani Chmurowej z Warszawy. Ale pisze Pani też o innych wybawcach (niezorientowanych odsyłam do cytowanych wyżej książek). Czy według Pani wiedzy znaleźli się oni pośród odznaczonych?

Sama Pani rozumie, to się nigdy nie skończy.

Wiesław Żyznowski

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Koszyk0
Brak produktów w koszyku!
0