27 sierpnia 2024 roku na Rynku Górnym odbyły się uroczystości upamiętniające 82. rocznicę pogromu ludności żydowskiej z Wieliczki. Pod tablicą pamiątkową znajdującą się na ścianie kamienicy należącej do wielickiej rodziny Schnurów zostały złożone wieńce i kwiaty....
20 lutego 2015 roku moja Mama ukończyłaby 90. rok życia, gdyby żyła. Chciałbym mieć taką stareńką żywą Mamę choćby na okamgnienie, ale ona nie żyje już od 21 albo 22 lipca 1988 roku.
Dzień 20 lutego tego roku był rocznicą narodzin osoby zmarłej dawno temu, przez co skłaniał do ogarnięcia myślą dwóch czasów ludzkiego nieistnienia: przed i po życiu. Zacząłem pomału dorastać do postaci i pamięci Mamy, odkąd począłem interpretować jej życie, co zaczęło się od zanegowania nie tego, że ona sama negowała wiele z zastanych w życiu rzeczy, lecz tego, w jaki sposób to zrobiła i do czego przez to doszła. Pojęcia „negowanie” używam tu w sensie aktywnego sprzeciwiania się temu, co dane i nieakceptowane, w celu zmienienia tego na coś w najgorszym przypadku mniej nieakceptowanego. Jak to początkujący interpretatorzy, zacząłem interpretować jej życie od niezbyt rozumiejącego wyjaśniania, które jest wszak czymś więcej niż nieświadomy brak wyjaśnienia i rozumienia, ale czymś wiele mniej niż świadomie niewyjaśniające rozumienie. Negowania było tak dużo w życiu Mamy, że mój konstytutywny tekst na jej temat zatytułowałem Heleny „nie tak, jak się chce”. Z pomocą tytułu i tekstu próbowałem wyrazić, że negacja, emancypacja, afirmacja były istotą jej walki i życia, być może, podobnie jak w każdym innym życiu, ale u niej to było zastanawiająco silne.
Musiała się czuć ogromnie nierówna wobec bardzo wielu, skoro tyle nawojowała w swym życiu, które było całkowicie prywatne. Nawojowała zapewne wbrew swoim zmysłom, odczuciom, postrzeżeniom, nawet zdrowemu rozsądkowi – starsza siostra Maria dedykowała jej kiedyś słowa: „Nie wiesz, jak zacząć, od czego” – ale nie wbrew, lecz zgodnie ze swym rozumem, bo właśnie w ten sposób go zdobywała. Widocznie nie stać jej było na negowanie w inny, bardziej wyrafinowany sposób tego wszystkiego, w co została wrzucona w życiu. Tylko tym sposobem mogła osiągnąć na swoją miarę to, w czym się czuła tak nierówna wobec tak wielu: rozum. Przy okazji uzyskała – przynajmniej w swoim przeświadczeniu – przewagę nad większością ludzi, do których równała pod innymi względami: zdobyła – we własnym mniemaniu – uprzywilejowaną pozycję wobec Boga, który stał się dla niej najwyższym autorytetem, obrońcą, powiernikiem, niemal przyjacielem, tak jak w niego wierzyła. Zaszła tak daleko w swoim negowaniu, że nie wystarczyło jej zrównanie się z tymi, do których równała. Ona znała jedyną objawioną prawdę, oni nie. Ona poświęcała doczesne życie na służbę jedynemu prawdziwemu Bogu, oni nie. Ona miała być zbawiona, oni nie. Ona miała powstać z martwych tu, dosłownie na tej ziemi, oni nie. Poszła w szpitalną śmierć jakby bez zawahania, lekko, machająca ręką z okna na ostatnie pożegnanie jak bohaterka sagi, epicka postać. Zgodnie z przekonaniami religijnymi, często mówiła o tym, że dla umarłych czas się nie kończy definitywnie, lecz tylko zatrzymuje do momentu zmartwychwstania. Właśnie tak postrzegam pod jej nieobecność przez te ponad 26 lat czas, który dla mnie się nie skończył, ani nie zatrzymał: jako bardziej stracony dla niej niż niedotyczący jej.
To, że tamci, do których za życia równała, nie zauważali i tym bardziej nie uznawali jej przewag i ich to nie interesowało, podczas gdy ona uznawała ich inne „światowe” przewagi, chyba nie miało dla niej znaczenia. Ją satysfakcjonowało głoszenie im boskiej prawdy, występowała względem nich jako oferująca nauki biblijne potencjalna nauczycielka, wtajemniczona w sprawy absolutne, czyli wyższe niż ich sprawy obiektywne. Czyniło to lżejszymi ewentualne upokorzenia, których doznawała od nich i ze względu na nich. Więc w pewnych rzeczach się nie myliła. A tam, gdzie się myliła, to także po to, bym ja się mylił inaczej niż ona i już z osłabionym przez nią skutkiem pomyłek jej rodziców. Moje dzieci będą się mylić jeszcze inaczej, także z osłabionym przeze mnie skutkiem jej pomyłek. I tak dalej, aż po odgadnięcie tajemnicy świata i życia, to jest rzeczywisty koniec Historii, który oby nie umknął nikomu.
Kiedy zaczynałem pisać tamten tekst o Mamie, wydarzenia związane z końcem jej życia i odejściem jawiły mi się jeszcze jako nieodległe, żywe, ważne, aktualne. Być może podobnie odczuwali to moi rozmówcy z rodziny, których wypytywałem o szczegóły z jej życia. Ona była ode mnie starsza o 39 lat, dlatego nie mogłem pamiętać dwóch trzecich z jej życia. Kiedy go skończyłem pisać i opublikowałem, zacząłem wierzyć, że Mama przechodzi do spisanych historii prywatnych – a jakże – przynależnych naszej cywilizacji. A obecnie coraz bardziej dociera do mnie, że ja ciągle walczę o obiektywne uznanie pamięci o niej, co ją zrówna w moich oczach z tymi nieuznającymi jej za życia lub pamięcią o nich. Ciążą mi te wszystkie poprzednie generacje i generacje jeszcze wcześniejsze, które ze strony innych spotkały się z wąskim, wątłym, wątpliwym uznaniem.
Wiesław Żyznowski
1 marca 2015
@ Wiesiu Z.
“Certum est, quia impossible” (“It is certain, because it is impossible”), Augustine
I am certain that God and human soul exist, because it is impossible for me to understand its nature. I am certain that my soul is eternal, because it is impossible for me to explore matters of eternity with my limited 5 senses. Also when someone says that eternal things are better than temporal things, or that 50 plus 50 equals 100 and no one says that it ought to be so. We simply recognize these truths because we got them all already coded in our minds and in our souls which derive reality based on the past and future experiences.
Nothing is impossible for God even it may appear to us that way. Here is a song full of inspirational inquiry that would bring tears of joy to any mom who has very talented children…….
I would like to dedicate this song to You on your Mom’s 90th Spiritual Birthday. With many God’s blessings we may be able to hear this song on many other 100th Spiritual Birthdays as well 🙂
“To dream the impossible dream”
To dream the impossible dream
To fight the unbeatable foe
To bear with unbearable sorrow
To run where the brave dare not go
To right the unrightable wrong
To love pure and chaste from afar
To try when your arms are too weary
To reach the unreachable star
This is my quest, to follow that star,
No matter how hopeless, no matter how far
To fight for the right without question or cause
To be willing to march into hell for a heavenly cause
And I know if I’ll only be true to this glorious quest
That my heart will lie peaceful and calm when I’m laid to my rest
And the world will be better for this
That one man scorned and covered with scars
Still strove with his last ounce of courage
To fight the unbeatable foe, to reach the unreachable star”
The song was the most popular in 1965 on Broadway. For some reason I think your Mom would like this song and the year of 1965 as well. At that time she would not understand English but she understands now very well. I know it sounds impossible:) I believe that God was your Mom’s a Greatest Friend here on Earth and He is also the Greatest Faithful Friend Now and Forever. And possibly God was the Greatest Love of Her life. God helped your Mom to create You and I think He has done a pretty good job on that creation ;). God loves you beyond your comprehension and human understanding and He believes in You! Even when you do not believe in Him!
Certum est, quia impossible” (“It is certain, because it is impossible”),
Augustine