27 sierpnia 2024 roku na Rynku Górnym odbyły się uroczystości upamiętniające 82. rocznicę pogromu ludności żydowskiej z Wieliczki. Pod tablicą pamiątkową znajdującą się na ścianie kamienicy należącej do wielickiej rodziny Schnurów zostały złożone wieńce i kwiaty....
Mój kuzyn Tadeusz Żyznowski zmarł w roku 2006, w wieku 62 lat. Za młodu wyglądał jak amant filmowy z czasów jeszcze o 20 lat wcześniejszych. Nad prostym, niezbyt wysokim czołem rosła mu gęsta fala, którą czesał do góry. Pewnie czasem używał lepiszcza do włosów. Jego wyraziście męskie rysy twarzy równoważyły niebieskie, ufne oczy i uwodzicielski uśmiech na zawołanie. Na zdjęciach widać, że lubił się popisywać sylwetką barczystą i umięśnioną – choć nieprzesadnie – o smukłym i silnym profilu. Podobno w młodości boksował amatorsko przez kilka lat. Po czterdziestce urósł mu brzuch, ale krzepa nie ustąpiła. Miał usposobienie wesołe, powiedziałbym nawet, lekko wesołkowate. Nie był z tych, co cierpią za miliony i odbierają sobie życie, ponieważ świat jest nie do wytrzymania. Cieszył się nie tylko pierwszym własnym samochodem, ale i każdym następnym, tak samo przeżywał każdą zmianę mieszkania. Był dobrotliwy, chętnie pomagał ludziom bezinteresownie, jeśli mógł. Lubił i mógł dużo jeść, na zdolność do okazjonalnego picia też nie narzekał. Zawsze starał się mieć ogródek i altankę, gdzie wytwarzał i popijał z gośćmi wino, którego nie sposób było pomylić z żadnym innym. Miewał częsty kontakt ze słowem drukowanym w broszurach i książkach, choć nieprzytłaczającego kalibru. Wierzył dość bezrefleksyjnie w światową walkę nadprzyrodzonego zła i dobra w celu ostatecznego zwycięstwa dobra.
Tadeusz rozpoczął pracę zawodową przed dwudziestym rokiem życia, więc pracował niemal 45 lat. Nie miał w sobie wiele z przedsiębiorcy, zawsze na etacie. Najdłużej pracował w Wawelu, znanej firmie państwowej, którą po upadku socjalizmu przekształcono w prywatną spółkę akcyjną. Miał maturę i uchodził za człowieka uczciwego i porządnego, co u szczytu kariery, jeszcze przed przełomem w Polsce, dało mu stanowisko kierownika magazynu centralnego w tejże firmie. Zarabiał wtedy chyba dość dobrze. Później powodziło mu się pod względem zawodowym coraz gorzej. Spółka akcyjna podnosiła wymagania wobec pracowników, czemu on chyba nie umiał sprostać. Pod koniec praca zawodowa bardzo go unieszczęśliwiała, skarżył się, że pomiata nim szef o półtora pokolenia młodszy od niego. Bezpośrednio z pracy wylądował w szpitalu, którego już nie opuścił żywy. Nie zostawił na tym świecie niczego, dzięki czemu pamiętaliby go (przez jakiś czas, jak to zwykle bywa) obcy ludzie. Zostawił w domu kochającą żonę i trochę majątku osobistego, w rodzinie nie mniej kochającego syna z pierwszego małżeństwa, a w ojczyźnie efekty swojej ponad 40-letniej pracy. Jego żona również pracowała zawodowo przez całe życie na etacie, więc należy się jej emerytura.
Przez prawie pół wieku państwo polskie ściągało przymusowo z pieniędzy wypracowanych przez Tadeusza składki na ubezpieczenie społeczne w celu wypłacania mu renty lub emerytury. Nie wypłaciło mu jej ani razu. Obliczam z grubsza, o ile pieniędzy w dzisiejszej sile nabywczej może chodzić. Zakładam minimalistycznie, że dzienna stawka urzędnika niższej rangi nigdy, nawet w czasie Gomułki, nie spadła poniżej ceny dwóch butelek wódki. Obecnie jest to około 40 złotych, co daje 1000 dzisiejszych złotych. Haracz socjalny ściągany przez państwo wynosił najniżej bodaj kilkanaście procent od pensji, a najwyżej sięgał chyba 50. Biorę średnio 25% od 1000 zł i mnożę przez 540 miesięcy, co daje 135 000. Zakładam sukcesywną kapitalizację rosnącego w ciągu lat kapitału w wysokości o 3% rocznie więcej od bieżącej inflacji, co go zwiększa do około ćwierć miliona złotych. Tyle mniej więcej państwo polskie przywłaszczyło sobie z majątku wypracowanego przez Tadeusza ze względu na to, że w ogóle nie żył w wieku emerytalnym.
Znałem go dobrze i wiem, że bardzo by chciał, by jego najbliżsi mieli coś z tego, czemu poświęcał przez trzy czwarte życia większość z sześciu – a pod koniec pięciu – dni tygodnia. Ostatnio sporo się mówi o hienach cmentarnych w związku z przedostaniem się do publicznej wiadomości informacji o rozkopywaniu zbiorowych mogił ofiar obozów zagłady. Hieną cmentarną można nazwać człowieka, który bezcześci szczątki ludzkie w celu uzyskania korzyści materialnych. Każdy przyzna, nic bardziej odpychającego i niegodnego. Skądinąd mój znajomy z Beskidu Niskiego opowiadał, że w tamtym regionie groby, w których pochowano żydowskie ofiary wojny przekopywano intensywnie jeszcze w latach 90. ubiegłego stulecia.
Nie wiem, dlaczego podczas lektury ostatniej książki Grossa przyszedł mi na myśl Tadeusz. Zastanowiłem się nad dość upiorną kwestią. Gdyby mógł za życia wybierać między dwiema, bez wątpienia, przygnębiającymi rzeczami, z których jedna musiałaby go po śmierci koniecznie spotkać: albo fizycznym zbezczeszczeniem jego szczątków, albo odebraniem jego najbliższym znacznej części materialnego dorobku życia, który zostawił w formie skumulowanych składek na ubezpieczenie społeczne, to na co by się zdecydował? Postawienie takiej kwestii wydaje się niestosowne, ale nie aż tak wydumane. Każdego, kto się wzdryga na myśl o mieszaniu świętości z przyziemnymi wartościami materialnymi, zachęcam do lektury wydanych niedawno książek o wybranych losach Żydów polskich podczas ostatniej wojny, autorstwa Barbary Engelking, Jana Grabowskiego, Jana Grossa (Jest taki piękny słoneczny dzień, Judenjagd, Złote żniwa). Można tam poczytać o dylematach, jakie miewali niektórzy Żydzi. Zamienić się z Polakiem lepszymi butami na gorsze, czy nie, skoro niedługo prawdopodobnie i tak się zginie? Jak podzielić dorobek życia i u kogo go schować, by móc jak najdłużej płacić gospodarzowi za ukrywanie? Jak najlepiej ustawić się przed tym, z którego ręki zaraz się zginie? Z czyjej ręki lepiej zostać zastrzelonym ze względu na precyzję strzału? Ujawnić się Polakom, którzy właśnie zabili dwie rodzone siostry, żeby zostać natychmiast zabitym i pochowanym wraz nimi, czy może spróbować przeżyć jeszcze trochę czasu w lesie? Czy oddać się seksualnie chłopu za jedną przeżytą noc? Co zrobić, żeby zostać zastrzelonym wcześniej, przed własnym dzieckiem? Jak błagać oprawców, by będąc prowadzonym na powieszenie wraz z własnymi dziećmi, nie wieszali ich, lecz zastrzelili? Jak siedzieć odwróconym po rozkazie zabraniającym patrzeć, jak wywożą na śmierć własne dziecko? Wrzucić ukryte przy sobie kosztowności do szamba przed oddaniem ubrania, zanim każą wejść do komory gazowej, czy nie? Czy w takiej samej sytuacji pozwolić dziecku, by skoczyło do odchodów w latrynie, po czym najprawdopodobniej się utopi? Polacy ukrywający Żydów też przeżyli horror, choć nie taki. Jak spać w izbie, w której pochowano zwłoki ludzi, których jeszcze poprzedniej nocy ukrywało się z narażeniem życia? Jak kupować dla ukrywanych Żydów żywność, by zwiększonymi zakupami nie wzbudzać podejrzeń sąsiadów? Jak odmówić schronienia i ukrycia dobrym znajomym lub nawet przyjaciołom Żydom ze względu na bezpieczeństwo własne lub najbliższych?
O ile sprawy materialne zajmowały energię, czas i uwagę Tadeusza przez dużą część aktywnego życia, o tyle zupełnie stracił dla nich zainteresowanie w ostatnim okresie przed śmiercią. Najbliżsi otoczyli go wtedy troską, odgrodzili nieco od traktującego go przedmiotowo świata. Ze sfery bardziej fizycznej mógł przesunąć się w tę bardziej metafizyczną. Ścigani Żydzi musieli często przeliczać i kalkulować do ostatniej minuty życia. Nikt ich od niczego nie odgradzał w godzinie śmierci. Znalazło się natomiast wielu chcących skorzystać na niej pod względem materialnym. Ostatnio ukazał się artykuł w prasie wskazujący na to, jak niewyobrażalnie zawężone postrzeganie świata mieli przedwojenni zwykli mieszkańcy polskiej wsi. A postawiona przeze mnie kwestia dotycząca hipotetycznego dylematu nieżyjącego Tadeusza brzmi okropnie. O wiele okropniej niż to, że system państwowy zabiera bezpardonowo sporą część dorobku tym, którzy umierają przedwcześnie. Tworzony przez nas wszystkich system żeruje na chorobach i śmierci żyjących krócej niż wyliczona przez statystyków średnia długość życia. Wszyscy żyjący korzystamy z tych pieniędzy w różny sposób i w różnym stopniu. Nie wstydzimy się tego, ponieważ tak to nazywają w cywilizowany sposób i regulują ustawy. Innymi słowy, taka jest umowa lub konwencja społeczna. A przecież chodzi o ograbianie zmarłych przez żywych w celu uzyskania korzyści materialnych.
Wiesław Żyznowski
kqgrgf eublkpjtpoyd
Suodns great to me BWTHDIK
Uwielbiam tłumaczyć dzieciom, żeby, ogólnie rzecz ujmując, czyniły „dobro”, nie zważając na to, że inni reagują „złem” i patrzeć na ich szczerze zdziwione oczy. Ich naturalne odruchy są inne. Co nie powstrzymuje mnie przed dalszym tłumaczeniem, choć zaciekawia mnie…
…a co do wpisu Krakuski – to zapewne dlatego Matka Teresa zostanie (została?) wyniesiona na ołtarze – właśnie dzięki postulatom odpowiadania dobrem na zło. Oczywiście w codziennym życiu zapewne każdy stara sie bardziej lub mniej to stosować – w zależności od tego, na ile pozwala mu frustracja, zdenerwowanie, rozczarowanie, ból głowy, korki na ulicach, krzyczące dzieci, spadek cen na giełdzie itp. Perspektywa, że wszystko jest między „mną i Bogiem” – jest kusząca, ale niestety ważniejsza jest (przynajmniej na codzień) perspektywa „tych onych” z finału wiersza: „IT NEVER WAS BETWEEN YOU AND THEM ANYWAY”. Bo to wśród „tych onych” poruszam się, żyję, myślę, jestem.
O tyle, o ile sprawy ubezpieczeniowo-podatkowe powodują szybszy przepływ krwi w żyłach chyba każdego mieszkańca naszego kraju – i u mnie także, o tyle uważam, że porównanie grabieży gospodarczej (ekonomicznej) dokonywanej przez instytucję lub administrację państwową do grabieży na ludziach podlegających bezpośredniemu zagrożeniu życia – za nadużycie. Grabież grabieży nierówna. Na tę pierwszą wszyscy wyrażamy mimowolną zgodę żyjąc w kraju, który odlicza nam za tę możliwość (mieszkania w nim i ekhm… „opiekę”) odpowiednią kwotę. Znamy reguły, znamy zagrożenia. Na tę drugą grabież nikt się nie godził – w każdym razie nie ofiary. Oprawcy wykorzystali sposobność, resentymenty narodowościowe, poczucie bezkarności i mechanizm zbiorowej odpowiedzialności „no bo każdy tak robi”.
@ Glover IV
Gloverek, the biggest problem in the world is not a lack of food or financial recourses but a lack of love, compassion and faith. Imagine; there are people in the world who are getting sick and dying because they have too much food and others dying at the same time because of hungry. They both could become healthy in their bodies and their souls if they just knew how to share what they got with love, compassion and respect to unique human dignity. God does not need our faith or any religion for Himself. He exists with our faith or without it. His interaction and intervention in the world is indisputable. He wants us to have some type of religion and moral rules so we do not start eating each other. Thank God that „Wszyscy zerujemy na zmarlych” only.
The only way to preserve human race and correct human actions is through teachings and wisdom of God’s words. Everything else God keeps perfectly balanced and justified in total silence. Nature; trees, flowers, and grass grow in silence. The stars, the Earth, the moon and the Sun move in silence. They do not contradict or argue with God’s decisions (which are always final anyway). We may see these decisions as an unjustified for us, but the only reason is that we have very limited time to observe His actions and limited memory and understanding of our past and our future.
– Jak nie będziesz grzeczny, nic ci nie dam.
– Tato, przecież nie możesz przegalaretkować całego majątku.
Genowefa Janczarska w „Lisim schronie” opisuje, jak z mężem i dziećmi uratowała w zorganizowanym przez nich podziemnych schronie na terenie ich gospodarstwa sześcioro Żydów, kupiecką rodzinę Kołataczów. Pochodzili oni z położonego niedaleko domostwa Janczarskich miasteczka Skała. 2,5 roku ryzykowania życia przez jedną rodzinę na rzecz innej, w zasadzie obcej, rodziny, do tego codzienny wysiłek związany z utrzymaniem w sumie dwanaściorga ludzi. Kołataczowie nie zgodzili się na przyjęcie do schronu dodatkowego żydowskiego chłopca błąkajacego się po okolicy. Podczas wyzwolenia pobliskiego terenu przez wojsko radzieckie opuścili schron i domostwo pod nieobecność gospodarzy. Nigdy ich później nie odwiedzili. O medale „Sprawiedliwych” dla rodziny Janczarskich zatroszczył się po wojnie ów chłopiec nie przyjęty do schronu przez Kołataczów, a nie oni.
@ Krakus(ka) W świetle publikowanych nie dawno poufnych zapisków M.T., w których wyjawia ona w zasadzie brak wiary w Boga, cytowany wyżej wiersz nabiera znaczenia innego niż dosłowne, może nawet ciekawszego.
Odnośnie do wpisu głównego
Tak – codziennie żyjemy nie tylko z ograbiania zmarłych i nie tylko z ograbiania z pieniędzy czy kosztowności, ale też codziennie dopuszczamy się ograbiania swoich bliskich z należnej im naszej bliskości, poświęcanego czasu, głębszego zainteresowania, zatroskania, próby zrozumienia. Jesteśmy egoistycznymi grabieżcami.
I have learned today morning (Pacific Standard Time) this beautiful poem written by Mather Theresa and admired her wisdom. It lifted my spirit. I would like to share it with the blog readers in the context of this inscription „Wszyscy zerujemy na zmarlych” with the hope that everybody will find something for their own final analysis ;
“DO IT ANYWAY”
People are often unreasonable,
illogical and self-centered;
Forgive them anyway.
If you are kind,
people may accuse you of selfish,
ulterior motives;
Be kind anyway.
If you are successful,
you will win false friends
and true enemies;
Succeed anyway.
If you are honest and frank,
people may cheat you;
Be honest and frank anyway.
What you spend years building,
someone could destroy overnight;
Build anyway.
If you find serenity and happiness,
they may be jealous;
Be happy anyway.
The good you do today,
people will forget tomorrow;
DO GOOD ANYWAY.
Give the world the best you have,
and it may never be enough;
Give the world the best you’ve got ….anyway.
You see, in the final analysis,
IT IS BETWEEN YOU AND GOD,
IT NEVER WAS BETWEEN YOU AND THEM ANYWAY.