27 sierpnia 2024 roku na Rynku Górnym odbyły się uroczystości upamiętniające 82. rocznicę pogromu ludności żydowskiej z Wieliczki. Pod tablicą pamiątkową znajdującą się na ścianie kamienicy należącej do wielickiej rodziny Schnurów zostały złożone wieńce i kwiaty....
Zmarł polsko-francuski malarz, którego obrazy od kilkudziesięciu lat przedstawiały ciąg rosnących jednostajnie liczb. Zdobył światową sławę, pieniądze, miejsce w historii malarstwa. Jego prace liczbowe wpisują się w malarstwo konceptualne, to jest pochodzące lub przedstawiające koncepcję, która z natury jest rozumowa. Pomysł Opałki interesował mnie, od kiedy się o nim dowiedziałem, natomiast nigdy mnie nie zachwycił. Uważam bowiem, że nie ma sztuki wysokiej bez włożenia w nią umiejętności dostępnych nielicznym, a do liczbowej roboty Opałki trzeba było, oprócz ciekawego skądinąd pomysłu, przede wszystkim wytrwałości, a może bardziej reklamy, która ją podsycała. Nie wiem, czy Opałka malowałby liczby przez ponad 40 lat, gdyby nie przyszła związana z tym sława i pieniądze. Nie podziwiam jego obrazów liczbowych, także dlatego że ich nigdy nie widziałem i nie znam się na malarstwie. Nie intryguje mnie koncepcja, z której powstały. Podobno Opałka dał w ten sposób wyraz przemijaniu. Dlatego fotografował samego siebie, jak się starzał, a także stopniowo rozjaśniał tła kolejnych obrazów. Zależało mu na pieniądzach. Moi nowi znajomi, dla których Opałka niedługo przed śmiercią stał się także nowym znajomym, potwierdzili, że artysta nie był wolny od myśli o pieniądzach. Zagadnął ich zaraz po zapoznaniu się, czy ich stać na jego prace. A podobno, kiedy ktoś inny z jego znajomych pochwalił mu się, że kupił jedną z jego prac za określoną kwotę, miał odpowiedzieć, że to za tanio.
Natomiast chylę czoła przed poświęceniem 40 lat życia dla zaistnienia nowej – wyrażalnej w słowach – koncepcji w historii malarstwa. Podziwiam więc Opałkę za to, że można jego konceptualne dzieło wyrazić słowami, które nic nie kosztują, przeciwnie do przepłacanych cen za jego obrazy. Ja bym robotę Opałki zderzył nie z koncepcją przemijania, ale z platońską koncepcją zajmowania się przez jednego człowieka jedną rzeczą. Pisze o tym Platon między innymi w Państwie:
Każdy obywatel powinien zajmować się czymś jednym, tym, do czego by miał największe dyspozycje wrodzone. […] Robić swoje, a nie bawić się i tym, i owym.
[…] to będzie robotą każdego, co on albo wyłącznie, albo najlepiej wykonywa.
My jednym i tym samym robimy wszystko, czy też, skoro mamy trzy pierwiastki, każdym robimy co innego.
Zgodnie z Platonem, człowiek robiący jedno to ten, kto poddając się stale jednemu impulsowi, chce i potrafi powściągnąć pozostałe impulsy, których mnóstwo przychodzi do niego z jego wnętrza i ze świata. Platoński człowiek sprawiedliwy „nie pozwala, żeby którykolwiek z nich (pierwiastków wewnętrznych w człowieku, takich jak intelekt, temperament, pożądliwość) robił mu w duszy to, co do niego nie należy, ani żeby spełniał kilka różnych funkcji naraz”. Zajmowanie się jednym dowodzi doskonałej samokontroli, a zajmowanie się wieloma rzeczami może świadczyć o czymś odwrotnym.
Gdyby uzdolniony malarsko Opałka nie malował przez dziesiątki lat liczb, tylko bardziej typowe prace malarskie, byłby jednym z tysięcy twórców. A że świadomie czy nieświadomie poszedł jeszcze dalej w stronę Platona niż tamci – załóżmy – tylko malujący, stał się tym jednym. Zastanawiam się, jak potoczyłaby się jego kariera, gdyby zastosował się do Platona jeszcze bardziej. Gdyby wytrwale malował jedną rzecz na jednym obrazie o jednym tle, bez fotografowania się, promowania i myślenia o pieniądzach. Gdyby stworzył jeden obraz swojego jednego życia. Z punktu widzenia piękna koncepcji, dla mnie brzmi to tak dobrze, że chciałbym obejrzeć ten obraz, być może na nim skończyć moje oglądanie obrazów lub zainspirować się nim w inny sposób, a może zbierać całe życie pieniądze, żeby go kupić.
Jan Hartman właśnie stara się odejść od robienia jednego – które faktycznie jednym już od dawna nie jest. Ja też mam słabość do robienia niejednego. Większość ludzi, których znam wysila się, żeby robić więcej różnych rzeczy. Demokratyczni politycy robią wszystko. Rozmieniamy się na drobne. Nie kieruje nami żadna wyższa idea. Nasza szansa na zapisanie się w jakichś ważnych annałach maleje. Znaczymy coraz mniej.
Wiesław Żyznowski
I pisanie i malowanie sprawiało nie mniejszą przyjemność Kotowi Jeleńskiemu i Leonor Fini. Warto do nich zajrzeć na Rynek Starego Miasta 20 w Warszawie. Do jednorodności im daleko.
@CA
Generalnie muszę się zgodzić. Choć gdyby na przykład moi Tata Mama byli mniej narcystyczni niż byli, no nie wiem, czy bym pisał te słowa, a pisanie ich sprawia mi przyjemność.
@GloverIV:
Próbujący trafić do ważniejszych annałów mają narcystyczne przeświadczenie, że to, co robią jest ważne sub specie aeternitatis, co jest bzdurą z jakiejkolwiek innej, niż narcystyczna perspektywy.
Oczywiście jestem jak najdalszy od potępienia narcyzmu – been there done that – i pewnie jeszcze sporo w tym temacie zdziałam, z czego wcale nie jestem dumny.
@ CA
Próbujący trafić do nieco ważniejszych annałów, chyba nie nadążają za epokowymi zmianami. Żyjąc w postmodernie, przejmują się ideałami z wcześniejszych epok. Ale czy w związku z tym, ich szansa na sukces maleje czy rośnie?
Po przeczytaniu tego wpisu myślałem trochę, czy naprawdę znaczymy coraz mniej i doszedłem do wniosku, że nie tyle znaczymy coraz mniej, ile coraz lepiej wiemy ile znaczymy.
Poza tym nie sądzę, by robienie niejednego było słabością. Myślę o Newtonie, Leibnizu, Harrym Partchu czy Iannisie Xenakisie, by wymienić tylko kilku „kolegów po fachu” :). Żaden z nich nie robił jednego, każdemu było jednego mało i gdyby było inaczej, nie byliby tym, kim byli a ich dzieła nie nosiłyby znamion doświadczeń, których nie sposób zdobyć robiąc jedno.
Inna rzecz, że jest coś ciekawego i kuszącego w konceptualnej sztuce życia, jaką jest robienie jednego.
No i jeszcze o zapisywaniu się w ważnych annałów – dziś wszystkie annały są równie ważne lub równie nieważne. Nie ma chyba sensu kierować się chęcią zapisania się bo z jednej strony dziś wszystko, co robimy zostaje a z drugiej wszystko, co robimy przepada w ogromie danych, z których tylko nieistotna część jest i może być dla nas informacją.
Pozdrawiam!
Znaczymy coraz wiecej a rozumiemy coraz mniej. Aby zapisac, w znanej nam formie slowno –literowo-graficznej, informacje sciagnieta z kodu DNA, wspolczesni naukowcy obliczyli, ze potrzeba okolo 9,000,000,000 (slownie dziewiec miliardow) stron papieru formatu A4. To narazie co wiemy i rozumiemy i co potrafimy obliczyc. Pomijajc wszytkie te informacje, ktorych jeszcze nie znamy i nie potrafimy oznaczyc. Dlatego mnie interesuje jednak najbardziej Ten (wiem , ze sie teraz usmiecha), ktory potrafi oznaczyc i zapisac wszystko (bezblednie wg. Jego wlasnego uznania) w mikroskopijnym formacie DNA. Warto jest Go “zatrudnic” od czasu do czasu jako swojego wlasnego nauczyciela i warto inwestowac w jego inteligencje. Co Wy na to?
„Demokryt… Ile? Piszmy: Demokryt, 400 000
Św. Franciszek z Asyżu, 50 000 000
Kościuszko, 500 000 000
Brahms, 1 000 000 000
Gombrowicz, 2 500 000 000”
(W. Gombrowicz, „Dziennik 1961-1966”)
Czarny Anarchista, 6,963,505,790
Tak, znaczymy coraz mniej :).
Poszłam kiedyś na wystawę Pana Opałki i dostałam po obejrzeniu jej okropnej migreny. Później to opisałam w nieistniejącym od maja 1997 roku „Echu Krakowa”. Kiedy słyszę owo nazwisko, od razu zaczyna mi się kręcić w głowie.