zyznowski.pl - wydawnictwo i księgarnia online

Wygląda mi to powiedzonko na potoczne wyjaśnienie, dlaczego jedni pracują, choć może nie musieliby aż tyle, podczas gdy inni nie pracują i nie wstydzą się tego. Od razu poczynię domorosłą dywagację o prawdziwości i rzeczywistości (czegoś). Coś jest rzeczywiste jako istniejące tak, jak jest i jakie jest. Natomiast o prawdziwości czegoś (rzeczywistego bądź nie) możemy mówić tylko w przypadku poznawania tego czegoś przez podmiot zewnętrzny (zostańmy przy ludziach). Jeśli na przykład jest sobie odległa o biliony lat świetlnych (rzeczywista) gwiazda, o której nikt nigdy niczego się nie dowiedział ani nie dowie, mówienie o „prawdziwości” czegokolwiek wiążącego się z nią jest bezprzedmiotowe z braku podmiotu potencjalnie poznającego.

Tak więc zamiast „tylko praca jest prawdziwa” może lepiej powiedzieć: „tylko praca jest rzeczywista”.

Czy nie jest tak, że niektórzy pracują i pracują, bo obawiają się, że praca jest dla nich jedynym w miarę pewnym kontaktem z rzeczywistością, jako że polega ona na zmianie rzeczywistości, cokolwiek to znaczy. Praca to wysiłek ukierunkowany na zmianę rzeczywistości materialnej lub niematerialnej, czy to zewnętrznej wobec człowieka, czy wreszcie jego wnętrza. Rąbiąc drzewo na opał, pracuję, więc mam kontakt z rzeczywistością. Tak samo pisząc wiersz, studiując Platona, odpisując na służbowego e-maila, negocjując kontrakt. Nie pracuję – więc zachodzi podejrzenie, że mogę nie mieć kontaktu z rzeczywistością – kiedy padam z nóg podczas zwiedzania muzeum sztuki choćby i nowoczesnej, kiedy oglądam telewizyjny program zamierzony na edukacyjny, czy czytam pouczającą nawet książkę lub spaceruję intensywnie po plaży.

Gdzieś w dzieciństwie lub wczesnej młodości kwestia prawdziwości i rzeczywistości niektórym stanęła na drodze i obili się o nią – lub nawet się o nią poobijali, inni zaś przemknęli obok. I tak jedni po Faustowsku „dążą, trudząc się” (aż po zaprzedanie duszy), drudzy natomiast – parafrazując Goethego – „podążają (dryfują), nie trudząc się”. Jedni i drudzy wiedzą, że ostatecznie wychodzi na jedno, ale to nic nie zmienia.

Ale może dążący pracują przede wszystkim po to, by odróżniać się od dryfujących. Dawno, dawno temu, kiedy ludzkość dzieliła się mniej więcej po równo na pracujących i nie pracujących, albo może nawet tych pierwszych było więcej, solidna, porządna praca nie nobilitowała. Zaś teraz, skoro, pogląd, że „tylko nieudacznicy wierzą dziś w pracę” (Sloterdijk) stał się masowy, czyż nie jest tak, że właśnie wiara w pracę nobilituje, jako że niepostrzeżenie stała się nie masowa, a elitarna?

Gwoli ścisłości, za dążących poprzez pracę uznaję tych, którzy z małymi przerwami na rzeczy konieczne pracują cały czas, zawsze, nawet podczas snu.

Tak na marginesie, co robić lub może czego nie robić, żeby jedni i drudzy lubili się wzajemnie? Oczywiście, niepracujący mają więcej powodów do nielubienia pracujących. Wymuszona przez państwo redystrybucja – na szczęście tylko wymiernych i łatwych do przewłaszczenia – rezultatów, łagodzi nieco ich ból, ale: czy wystarczająco? Trzeba chyba to zostawić tak, jak jest. Pracujący mając swoją pracę i rezultaty są rześcy, nie pracujący mając ochotę na cudze rezultaty są gnuśni; jest trochę sprawiedliwości na świecie.
Wiesław Żyznowski

Koszyk0
Brak produktów w koszyku!
0