zyznowski.pl - wydawnictwo i księgarnia online

Zaciekawiło mnie powiedzonko zasłyszane od pewnego znanego fotografa, skądinąd palacza. Powiedział: „Dopóki używka sprawia przyjemność, to nie szkodzi” (a zakładamy powszechnie, że używki szkodzą aż miło). Dodajmy od razu dla jeszcze-nie-używkujących, że jak się akurat jest w trakcie używkowania, przyjemność przechodzi faktycznie dość szybko, przynajmniej ta pierwsza, klasyczna przyjemność – to znaczy odczuwana przez ciało. Tylko, niestety, to jakoś umyka. Smakuje pierwszy kieliszek, może jeszcze drugi. A tak naprawdę smakuje pierwszy łyk, może jeszcze drugi. Coś już dawno przestało być przyjemne, my jednak nie przestajemy ze względu na pamięć przyjemności z początku, innymi słowy, ze względu na to, że przyjemność płynie już nie z ciała, tylko z umysłu. Tak na marginesie, odwrotnie jest z aktywnościami zdrowymi (do końca i na pewno): najpierw trudność, później wzrastająca przyjemność, aż po zmęczenie (przyjemne). Wracając do powiedzonka, załóżmy zatem, że używkowanie dość szybko przestaje być przyjemne, ale kiedy naprawdę zaczyna szkodzić? Od początku czy od momentu, kiedy przestało być przyjemne? To drugie byłoby dobrą wiadomością dla używkowiczów, mogliby dużo, byle w małych ilościach, tym bardziej wolno-zapalający-się.
Ale jak to sobie tłumaczyć? Argumentem o ciele? Żywy organizm (zawsze delikatny, innych nie ma) odczuwa coś jako przyjemność, póki jest to dla niego dobre, ale kiedy już przestaje być dobre, on też to odczuwa i reaguje, sygnalizując to. Ale to, co już niedobre dla niego, nie musi być od razu niedobre dla duszy (specjalistki od przyjemności, ale i od cierpień). Stąd jakże często ona chce dalej, a później to już tylko „takie niedobre, a tata musi”. Z kolei dumanie innego rodzaju wskazywałoby chyba na to, że jednak szkodzi od razu. Załóżmy, że to nie ciało zaczyna, tylko nasza specjalistka dusza. Bierze ją na wprawienie się w nastrój, a że nie wychodzi jej to bez dania sobie w ciałko, to sobie daje. Nie wychodzi jej tak, jak powinno: samej, bez dopalania. A nie-powinno-ść to siostra, najdalej kuzynka szkodliwości. Czyli prościej: ze zdrowego ducha zdrowe ciało.
Z tego wszystkiego zapamiętam jedno. Żebym chociaż zauważał ten zagłuszany (najczęściej gadaniem, nie rozterkami duszy), delikatny sygnał, że to już dość.
Wiesław Żyznowski

Koszyk0
Brak produktów w koszyku!
0