27 sierpnia 2024 roku na Rynku Górnym odbyły się uroczystości upamiętniające 82. rocznicę pogromu ludności żydowskiej z Wieliczki. Pod tablicą pamiątkową znajdującą się na ścianie kamienicy należącej do wielickiej rodziny Schnurów zostały złożone wieńce i kwiaty....
Lektura Spowiedzi Calka Perechodnika wstrząsnęła mną. Przybliżyła do prawdy, o której wiedziałem, że istnieje, ale jej nie znałem. By się do niej zbliżyć jeszcze bardziej, musiałbym poznać relację tego, kto przeszedł żywy przez komorę gazową, po czym dał świadectwo bliskie realności, którą posługuje się Perechodnik. Ale może taka relacja nie istnieje, ponieważ człowiek nie może spoglądać prawdzie w oczy z tak bliska, żyć dalej i być w stanie to opisać. Urodziłem się 19 lat po zakończeniu wojny. Dorośli ludzie w czasie mojego dzieciństwa mówili o niej jeszcze żywo. Nikt spośród tych, z którymi się wtedy stykałem, nie opowiadał o Żydach podczas wojny.
Dzieło Perechodnika uchodzi za kanoniczne dla tematu Holokaustu. Zdaniem wydawcy ostatniego polskiego wydania „wielu badaczy i komentatorów gotowych jest uznać, że Spowiedź Calka Perechodnika okazuje się najwybitniejszym tekstem, jaki zachował się z czasu Zagłady”. Perechodnik pisał wspomnienie jeszcze podczas wojny, ukrywając się przed śmiercią, która mogła go spotkać w każdym momencie. Dzięki temu poznajemy polski Holokaust jakby bardziej od wewnątrz w porównaniu z relacjami pisanymi później. Perechodnik przeważa na szali prawdy o Holokauście chyba wszystkich wziętych razem autorów, takich jak Gross, Engelking, Grabowski – i to bez umniejszania wagi ich dzieł. Był on żydowskim policjantem z Otwocka, który najpierw niepotrzebnie wyprowadził z ukrycia swoją ukochaną żonę i dwuletnią córeczkę na zbiórkę w celu wywiezienia do Treblinki, następnie sam bezpieczny bezczynnie patrzył jak odchodzą na śmierć. Związaną z tym późniejszą udrękę Perechodnik przelewa w jakiejś części na papier. Swoje mimowolne przyczynienie się do śmierci żony i dziecka unieważnia on mimowolnie nieśmiertelnym dziełem. Przeplatający się przez cały tekst hymn do zmarłej żony to najważniejsza warstwa dzieła z perspektywy autora, ale dla czytelnika niekoniecznie. Autor przeczuwał, że nie doczeka końca wojny i tak się stało.
Dwudziestosiedmioletni Perechodnik dokonuje czegoś niezwykłego, zrównuje niemiecki sadyzm, polską podłość, żydowskie tchórzostwo. Nie co do intencji, lub skali czy skutków działań, lecz co do winy jednostek. Bo czy wina, jeśli w ogóle istnieje, może spoczywać gdzie indziej, niż na jednostce? Historie jednostek, które poznajemy, potoczyłyby się inaczej, gdyby z poszczególnych powiązań Żydów, Polaków i Niemców, pierwsi nie okazywali się tchórzliwi, drudzy podli, trzeci sadystyczni. Iście szatańskie, ciągłe łączenie się zła przejawianego przez nich wszystkich doprowadziło do tragedii. Na racjonalne zło przyniesione przez Niemców, złem, głupotą i naiwnością reagowali i Polacy i Żydzi. Gdyby nie to zło, Polacy i Żydzi nie ujawniliby swojego zła w takim rozmiarze. Na przykład po kilku latach odważnego i dynamicznego ukrywania się, ojciec autora ginie z powodu, wydaje się, bezinteresownego i anonimowego donosu Polaka do kontrolowanego przez Niemców urzędu. Ale są także postacie ofiarne i szlachetne, szczególnie pośród Żydów i Polaków. Jedną z nich jest „Magister” (faktycznie – adwokat Władysław Błażewski). Pomaga bohaterowi w mniejszych i większych sprawach. Nawet ryzykuje ukryciem go na krótko w swoim domu. Co najważniejsze, jemu zawdzięczamy przetrwanie i ujawnienie dzieła Perechodnika. W miarę lektury przyzwyczajamy się do tego, że „Magister” przyjaźnie reaguje na większość próśb Perechodnika o pomoc. Reaguje, ale nie wykazuje inicjatywy. Czy w związku z tym można o nim powiedzieć, że okazał się dobry, że jest zupełnie bez winy, lub jego wina jest mniejsza?
Od dawna intrygowało mnie, czy podczas wojny mogło mieć miejsce coś takiego, co każdego Żyda alarmowało na tyle, że zaczynał się ratować aktywnie, żywiołowo, bezwarunkowo, bez przerwy, w zakresie maksymalnym dla siebie. Wreszcie od Perechodnika dowiedziałem się w sposób przekonujący, że dla wielu nie istniał taki poziom zagrożenia. Poznajemy z dość bliska tych, którzy w 1943 roku zostali w ostatnich enklawach, nie zlikwidowanych jeszcze przez Niemców. Pocieszali się do końca, że śmierć jest niemal pewna dla wszystkich, tylko nie dla nich. Bo przecież Niemcy nie będą tacy głupi, tacy mało rozsądni, tacy mało chciwi, i tak dalej. Ale może ci Żydzi się nie pocieszali, tylko Perechodnik tak to widział? Niemożność przekonania niewiedzących przez wiedzących jest tu dla mnie jednym z ważniejszych wątków. Nie da się odpowiednio rozłożyć winy między nieprzekonanym, który może nie dopytał lub nie chciał dopytać, a nieskutecznie przekonującym, który nie dopowiedział lub nie chciał dopowiedzieć. Sam Perechodnik znał prawdę o Niemcach, Żydach i Polakach, ale wielu osób nie udało mu się do niej przekonać.
W opisanej przez Perechodnika walce o przeżycie chodzi głównie o pieniądze. Między ówczesnymi ludźmi niemal wszystko kręci się wokół nich. Potwierdza się znane skądinąd stwierdzenie, że graniczyło z cudem przeżycie Żyda, którego nie było na to stać. Nikt z bohaterów Spowiedzi nie rozważa na serio, ani nawet nie fantazjuje na temat samodzielnego bytowo ukrywania się w lasach czy na innych bezludnych obszarach. Ukrywający się płacą za wszystko drożej niż nieukrywający się. Dzięki Perechodnikowi wnikamy w transakcje różnych rodzajów, ceny towarów, przeliczniki, to o czym autorzy piszący później o wojnie nie wspominali zbyt często, bo im się zatarło w pamięci lub uznali za nieistotne. Perechodnik uświadamia nam wagę i znaczenie pieniędzy w tym okresie.
Cytuję wybrane fragmenty dzieła.
„Jeden policjant wręcza ojcu swemu truciznę, a jego braciszek, śliczny szesnastoletni chłopak krzyczy i płacze: Zygmunt, Zygmunt, a dla mnie”.
„Nieprzytomny chwytam Aluśkę, krew krwi mojej i odstawiam na bok. Stoi sama, zdziwiona, głodna i śpiąca. Może nie rozumie, czemu ojciec, tak dobry zawsze dla niej, zostawia ją samą, w ciemnościach. Stoi i nie płacze, tylko oczy się świecą, te oczy, wielkie oczy!
Wtem karabiny zostają na nas skierowane.
Pada rozkaz: Wszyscy policjanci na drugi koniec biegiem marsz, w dwuszeregu zbiórka.
Zdaje nam się, że stoimy na miejscu, ale nie, nogi wbrew naszej woli uniosły nas na drugi koniec placu”.
„Tak jak tragiczna śmierć każdego z osobna Żyda ma swoje wytłumaczenie, tak samo każdy Żyd po wojnie będzie musiał się wytłumaczyć, jakim cudem właściwie on pozostał przy życiu. Jak to się stało, że właśnie Genia uratowała się do dnia dzisiejszego?”.
„Zbyteczna jest mi ofiara matki, bo ostatecznie co za znaczenie ma fakt, czy ja przeżyję wojnę, czy też nie”.
Zgadzam się. Dla mnie ma większe znaczenie spowiedź, którą spisał, niż to czy przeżył wojnę, czy nie. To wielka strata, że nie zachowała się druga, mniej osobista część jego dzieła i że nie pisał do końca życia. Ale i tak ogołocił mnie z części naiwności, którą miałem na swój temat. Ożywił moje poczucie winy na wypadek, gdyby mi się nie udało złożyć świadectwa, za które jestem odpowiedzialny – ileż mniej ważnego od Perechodnikowego. Pokazał mi, że opowieść o Holokauście nie skończy się dla mnie nigdy.
Wiesław Żyznowski
W ostatnim numerze „Uważam Rze” można znaleźć omówienie książki Perechodnika autorstwa Bogdana Musiała.
W Wikipedii jako Stella Czajkowska.
Można przeczytać cały artykuł: Źródła: Dorota Wodecka „Ja nie wiem, jak się Żydów chowa”
http://wyborcza.pl/1,75480,9474159,Ja_nie_wiem__jak_sie_Zydow_chowa.html?as=1&startsz=x
Przypadkiem wróciłam do artykułu, który odłożyłam do tzw. przeczytania w wolnej chwili (mam uskładany „mały” stosik z tego typu pozycjami).
Tekst artykułu przemówił do mnie chyba BARDZIEJ niż Perechodnik.
Czy dlatego, że napisała go kobieta? Niech tak będzie.
Czy dlatego, że przeżyła? Niech tak będzie.
Czy dlatego, że umiała pomóc przeżyć swojej siostrze? Niech tak będzie.
Nazywa się Stella Zajączkowska.
Ireneusz Dobrowolski nakręcił o niej film dokumentalny „Rachunek szczęścia”.
„MIAŁAM PEWNOŚĆ, ŻE UMRĘ
[…] Z wagonów, takich jak w „Liście Schindlera”, najpierw wypadły na peron trupy. Jedne białe, inne czarne. Zależało to od tego, czy Niemcy na podłodze rozsypali pył węglowy, czy wapno. Przez kilka dni jazdy martwi stali wciśnięci między żywych. Zupełnie nie pamiętam, jak się wtedy wypróżniałam. Czy przeciskałam się w kąt, gdzie było wiadro, czy jak? To była taka groza, że nie pamiętam. Upał był tego sierpnia 1944 roku niemiłosierny. Ze 40 stopni. Rozbierałyśmy się w obozie w trakcie marszu.Sukienki na jedną stertę, bielizna na drugą, pantofle na trzecią, a moje warkocze chyba na czwartą. Zostałyśmy nagie. Legion szkieletowatych kobiet. Niemki zawołały swoich kolegów i pękali ze śmiechu. Z naszych wystających kości, obwisłych piersi, sterczących włosów. Teraz czuję jakie to było strasznie poniżające, ale wtedy o niczym nie myślałam. Starałam się tylko pilnować mamy i o sześć lat młodszej siostry.
Denerwują mnie Izraelczycy, którzy dziś mają do nas pretensje, że jak te barany szliśmy na śmierć. Bo im się zdaje, że gdyby kilka tysięcy ludzi się postawiło, to strażnicy nie poradziliby sobie z nami. Ale myśmy nie byli już ludźmi, bo nam było wszystko jedno.
No więc zagnali nas do komory. Naprawdę sądziłam, że do kąpieli. Zanim zapadły egipskie ciemności, spojrzałam w górę i pomyślałam: dlaczego prysznice są tak wysoko. I dlaczego takie wąskie. Bo otwory w suficie były wielkości świeczników. A potem ten przeraźliwy dźwięk zamykanych od zewnątrz na metalowe zasuwy drzwi.
Najpierw cisza. Czekamy na światło i na strumień wody. A po chwili crescendo od cichych jęków do potwornego krzyku, że jesteśmy w komorze gazowej. Dantejskie piekło. Kobiety parły na drzwi. Stałam oparta o ścianę, nie było już mamy ani siostry. Dwie godziny? Trzy? Nie pamiętam, ale jestem pewna, że nie myślałam, że zaraz umrę. Krzyk nie ustawał, gdy otworzyły się drugie drzwi. Więźniowie, którzy stali z taczkami do wywożenia trupów, stanęli skamieniali. Bo zamiast trupów ruszająca się masa.
Opowiadam o tym w szwedzkim radiu i nagle zadzwoniła jakaś Węgierka. Powiedziała, że była przy taczkach wtedy, gdy się coś w komorze zacięło i gaz nie chciał do środka polecieć.
Niemcy nie mogli nas wyprowadzić przez wejście, bo tam czekali już kolejni do gazu. A musieli się dostać do środka, żeby sprawdzić, dlaczego ten cyklon C nie leci. Tak sądzę. Pognali nas na kolejny peron. Kiedy czekałyśmy nie wiem na co, znowu z komina poleciał ten żółty dym.Znak, że naprawili komorę. Jego słodki zapach wciąż mam w nozdrzach. Stałyśmy na tym peronie do wieczora. Znów wepchali nas nagie do wagonów.”
Do GloveraIV
Lęk przed poczuciem winy to odczucie mi nieznane albo co najmniej wypierane.
Aczkolwiek zdanie z „poczuciem winy” jest rzeczywiście niedoskonałe stylistycznie. To przez napieranie nowej myśli…
The problem had been the same 70,000 and/or 70 years ago. Even in present contemporary culture we are still not able to rise our power of human hearts and human souls above our instincts. How many more human tragedies it will take to enlighten our understanding? How many more years of evolution it will take before we will become the final Divine invention?
And there are no significant differences between people of different nations but there are huge differences between individual capabilities of human mind.
@Ula
Ożywia się w Tobie poczucie winy, czy lęk przed poczuciem winy?
We mnie raczej ożywia się poczucie winy, czy nie stosuję zachowań, które w innym wymiarze opisuje Perechodnik, czy nie poświęcam bezwolnie czyjegoś życia na bezmyślne pożarcie, czy nie patrzę beznamiętnie jak toczy się ku upadkowi – skoro widzę, to przeze mnie, czy nie staję się policjantem jakiegoś systemu wartości kosztem zdrowia i życia moich najbliższych…
Czy po lekturze Perechodnika coś się w nas zmieni pod tym względem? Niestety nie, bo to przecież … podczas wojny, w zagrożeniu życia, z głodu… 1000 innych powodów, tylko nie te obecne!
“Bo czy wina, jeśli w ogóle istnieje, może spoczywać gdzie indziej, niż na jednostce?”
„Bo czy wina, jeśli w ogóle istnieje, może spoczywać gdzie indziej, niż na jednostce?”
“Zbyteczna jest mi ofiara matki, bo ostatecznie co za znaczenie ma fakt, czy ja przeżyję wojnę, czy też nie”.
Jednostka – z tak ważnej, tak łatwo może stać się nieważna. I na odwrót: wątły człowiek potrafi przeobrazić się w śmiercionośne monstrum.
„Sam Perechodnik znał prawdę o Niemcach, Żydach i Polakach, ale wielu osób nie udało mu się do niej przekonać.”
Może zbyt dużym kosztem poznał tę prawdę. I za późno, zarówno żeby pomóc sobie i swoim bliskim jak i żeby być przekonującym!
Czy młody słucha starego? Rzadko. A nawet jeśli słucha, to i tak „robi po swojemu”.
Czytamy u Herodota (III/43): „Gdy Amazys przeczytał pismo Polikratesa, zrozumiał, że niemożliwe jest, aby jeden człowiek uchronił drugiego przed złowrogim losem i że Polikrates, który we wszystkim ma powodzenie i nawet odrzucone rzeczy odnajduje, niedobrze skończy”.