zyznowski.pl - wydawnictwo i księgarnia online

Wyczytałem w przedostatniej bodaj „Polityce”, w tekście o emigracji i o emigrantach, że emigracja jest cała stratą (no, może nie cała, w końcu nie tracimy akcentu) – tyle że stratą, którą jednak można przekuć w zysk. Ale czy każdy może sobie tak tracić i zyskiwać? Emigrując – im dalej od swojego miejsca, tym bardziej – traci się cały własny, dookólny świat i człowiek pozostaje sam na sam z sobą i swoimi wymiarami. Samoobranemu (inaczej nie można) z łupin, którymi obrósł, przychodzi mu oprzeć się na swojej goliźnie. Jeśli już dawno nie znajdował się w takim położeniu, najpierw wita się z samym sobą praktycznie jak z nieznajomym. Z nowo poznawanymi bywa tak, że jedni okazują się bardziej interesujący, inni mniej. Ale czy tak samo bywa w przypadku zapoznawania się z samym sobą – po raz pierwszy albo któryś z rzędu? Zastanawiam się nad dwoma przypadkami. Czy można spotkać się z samym sobą i odkryć, że jest się osobą interesującą? To z pewnością – koniec końców nikt nie narzeka na niedostatek tylko jednego, i wiadomo czego. No, a czy można odnaleźć siebie jako osobę nieinteresującą? Z tym jest mały problem. Bo gdybyśmy sobie wyobrazili, że ktoś jednak znajduje samego siebie nieinteresującym, to czy już samo to nie byłoby dla niego interesujące? Byłoby i w związku z tym, że stanowiłoby to jego własne odkrycie, musiałoby oznaczać, że w ramach choćby tego jednego odkrycia jest on interesujący przynajmniej sam dla siebie (a dalej to już jak po nitce do kłębka). Paradoks rozwoju duchowego. Zarazem morał dotyczący tracenia, zresztą nie tylko przez emigrację. Jedni tracą, następnie zyskują, inni nie tracą (bo tego nie widzą), dlatego nie zyskują.
Wiesław Żyznowski

Koszyk0
Brak produktów w koszyku!
0