zyznowski.pl - wydawnictwo i księgarnia online

 

Miłek, ja jestem raczej człowiekiem takiego typu, że moi najbliżsi powinni wiedzieć, czego im życzę. Jak się nauczyłem od moich rodziców, Zbigniewa i Heleny, tej łatwości i zarazem trudności, tak się ich do dziś trzymam, choć niekonsekwentnie. I właśnie ze względu na pamięć o nich zrobię tu wyjątek i Ci trochę „pożyczę”, ale tylko opowiadając, jak to było z życzeniami moich rodziców dla mnie.

Moi rodzice nigdy nie składali mi okolicznościowych życzeń, zresztą nie obchodziliśmy w domu rodzinnym urodzin czy imienin, ale oczywiście nie było tak, że mi niczego dobrego nie życzyli, czy też nie życzyli sobie czegoś dla mnie i przy okazji dla siebie jako moich rodziców. Wręcz przeciwnie. Życzyli mnie i sobie w związku ze mną dużo dobrego, nawet ponad miarę – na moje całe życie, jakbym miał nadrobić za ich życia, których nie postrzegali jako najlepsze z możliwych, i słusznie. Innymi słowy, miało mi być dobrze aż tak, że i za mnie, i za nich, a może jeszcze za ich rodziców i dziadków, zwłaszcza w przypadku mojej mamy. Tyle o tym, co wspólnego mogę powiedzieć o ich życzeniu mi dobrze, bo już co do tego, czego mi konkretnie życzyli lub życzyliby, gdyby akurat o tym myśleli, każdy od siebie, to różnili się znacznie, powiem nawet, że ich życzenia trochę by się wzajemnie wykluczały.

Moja mama pochodziła z nader skromnej, płodnej rodziny, więc może dlatego chciała, bym z pomocą skromnego wybiegu polegającego na przynależności do pewnego mniejszościowego ruchu religijnego dostał się łatwo, prosto i przyjemnie do wiecznego raju na ziemi, a póki co, bym żył doraźnie jakby na chwilę, bez nadawania większego znaczenia czemukolwiek, bez doceniania powagi życia oraz niepowtarzalności, nieodwracalności jego każdej chwili, to jest, żebym żył skromnie, pokornie, bogobojnie, niezbyt wymagająco, duchowo i czekał sobie na Armagedon, który miał być dla większości ludzi zniszczeniem, a dla mnie wyzwoleniem ku życiu wiecznemu. Często słyszałem, jak mówiła: „obecne życie to tylko namiastka życia przyszłego”, „teraźniejsze życie nie większej wartości”, „oczy nie widziały i uszy nie słyszały, co nas czeka w przyszłości”, „pokorne ciele dwie krowy ssie”, „lepiej być kochanym niż kochać”, „lepiej dźwigać niż ścigać”, nie jestem pewien, czy używała powiedzonka „znajdź w kącie, a znajdą cię”.

Natomiast tata pochodził z rodziny, którą można podejrzewać o przeszłość ciekawszą i przede wszystkim dłuższą niż w przypadku rodziny mamy. Dlatego tacie coś tak skromnego dla mnie jak przyszłe życie wieczne na ziemi za cenę teraźniejszego już nie wystarczało. On miał skłonność do dużo większych ambicji w moim imieniu i moim wysiłkiem. Stanowczo odmawiał racji bytu mojej chłopięcej synowskiej naiwności, która mi się wymsknęła może ze dwa razy w jego obecności i tylko wtedy, że chciałbym wykonywać taki sam zawód, jak on, a on był mechanikiem, choć zdolnym i cenionym. Mówił, że zamiast tego powinniśmy z bratem Piotrkiem się kształcić i zabiegać o wiele ambitniejsze zawody. Powtarzał, pouczał, straszył, że jak się nie będziemy dobrze uczyć, to będziemy kopać rowy, że zostaniemy łopaciarzami. Powtarzał czasem, że na świecie ludzie w większości są źli i w życiu zazwyczaj nie jest łatwo, miło, przyjemnie. Ale co najważniejsze w związku z tym, często z naciskiem mówił, żebyśmy w życiu „zostali kimś”. Po tylu latach myślę sobie, że skoro tata twierdził, że można być „kimś”, to musiał zakładać niekoniecznie po chrześcijańsku, że można także być „nikim”. Ojciec nie chciał, bym wyszedł na kogoś, kto jest nikim, to jest człowiekiem nic nie znaczącym dla ludzi innych niż najbliżsi. Interesowało go, by moja przyszła pozycja względem obcych ludzi była jak najbardziej znacząca. I zawsze, kiedy widział z mojej strony coś, co uznał za moje odznaczanie się na tle innych, reagował bardzo emocjonalnie, co z kolei u mnie wywoływało i nadal wywołuje emocje. Nie wpajał mi w ogóle skromności czy pokory, a raczej ambicję, dążenie do mądrości, wiedzy, sprytu, może także pracowitości, choć akurat inklinacji do tego, jeśli ją mam, upatrywałbym w protestanckim rysie mniejszości religijnej, o której wspomniałem wyżej. Armagedon, twierdził mój tata, każdy ma swój osobisty, a przychodzi on do każdego szczególnie w ostatniej godzinie. Dopatruję się teraz u niego postawy i poglądów dość konserwatywnych, starożytnych, wszak takie nazwisko nosił oraz przekazał je mnie, moim dzieciom, więc i Tobie oraz Twoim potomkom.

Za to nie pamiętam, by któreś z rodziców mówiło o szczęściu czy – niech „ręka Boska ochroni” – przyjemności dla nas, choć może przez mamę coś takiego pobrzmiewało, ale słabiutko. Takie nastroje u nas w domu rodzinnym się nie liczyły za bardzo, o tym się nie mówiło, o to się nie zabiegało. Ktoś powie, co za prosty dom, ale ja uważam inaczej, niemówienie o szczęściu i przyjemności, a zwłaszcza niehołdowanie im, dowodzi wyrafinowania mieszanki, jaką jest życie. Ale o tym może napiszę szerzej niebawem w życzeniach urodzinowych dla Tomka, do których niech powyższe życzenia dla Ciebie będą niejako przedmową, a życzenia dla niego niech z kolei będą posłowiem do tych dla Ciebie.

 

Miłek, jak widzisz, sprawa się niechcący trochę skomplikowała, to teraz Ty mi powiedz, czego Ci życzyć na życie, którego długość oznacza się od kilku dni dwiema cyframi?

 

Tata Wiesław

Hat Yai, 19 i 20 czerwca 2015

Koszyk0
Brak produktów w koszyku!
0