zyznowski.pl - wydawnictwo i księgarnia online

Już mnie nie ma w trzecim akcie dramatu żywota, który Szekspir opisał w Jak wam się podoba: „Kochanek, który żarem westchnień bucha / Jak piec i składa smętne serenady / O brwiach bogdanki”. Jakieś przyszłe miłosne epilogi zostaną na zawsze epilogami, końcówkami mało istotnymi dla kogokolwiek.

Chyba jestem nadal trochę w czwartej fazie Szekspirowego żywota: „Jeszcze później żołnierz, / Z gębą klątw dziwnych pełną i wąsami / Nastroszonymi w szpic jak u pantery, / Skory do bitki, z drażliwym honorem. / Goniący z mydlaną bańką sławy / Prosto w armatnią gardziel”. Działam w biznesie, to jest na wojnie, na której silniejsi osłabiają, zabijają, pożerają słabszych przy użyciu środków ekonomicznych, ku pożytkowi i uciesze korzystających z tego obserwatorów.

Przeszedłem już w jakimś stopniu do piątego etapu Szekspira: „Potem sędzia, / Z brzuchem tuczonym kapłonami, które / Znoszą mu w darze podsądni, z surowym / Okiem i brodą pod sznurek przyciętą, / Sypiąc cytaty i przykłady z życia, / Gra swoją rolę”. Mędrkuję, utuczyłem brzuch aranżowaniem pracy innych ludzi, mam siwą brodę, sypię cytatami i przykładami z życia.

Czy ocieram się już o szósty etap? „Chudy, osłabły starowina w kapciach, / Z okularami, sakiewką przy boku, / Łydkami, z których zwisają zbyt luźne / Pończochy, zachowane z lat młodości, / I z głosem, który – dawniej męski, gruby – / Piszczy znów cienko jak dziecięcy dyszkant”. Co prawda jeszcze nie schudłem, ale kapcie, okulary, sakiewka już są.

W moim wieku i sytuacji dużo łatwiej jest:

  • Omówić z żoną trzy projekty biznesowe w ciągu jednej doby, niż kochać się z nią dwa razy w ciągu jednej doby.
  • Mieć do córki dziesięć próśb niż spełnić jej jedną prośbę.
  • Dać starszemu synkowi sto złotych niż wygrać z nim wyścig na sto metrów na rowerach pod górę.
  • Zjeść z młodszym synkiem galaretkę owocową i gałkę lodów, niż nie jeść słodyczy będąc samym.
  • Przeszczepić sobie jakąś nową część ciała, niż wzbudzić u kogoś pożądanie którąś ze swoich starych części ciała.
  • Wyhodować dziesięć mocnych włosów w brwi niż jeden słaby włos na czaszce.
  • Wziąć dziesięć pryszniców, niż ładnie pachnieć bez wzięcia prysznica.
  • Napisać długi artykuł, niż schudnąć trwale o jeden kilogram.
  • Napisać grubą książkę przeznaczoną niby dla wielu czytelników, niż zainteresować swoją osobą jednego z tych czytelników.
  • Kupić sto albumów z fotografiami pięknych dziewczyn, niż zająć rozmową jedną piękną dziewczynę.
  • Długo pracować, niż krótko odpoczywać.
  • Sprawić sobie sto różnych znanych wcześniej przyjemności niż doznać przyjemności po raz pierwszy w życiu.
  • Zorganizować sto różnych zdarzeń, czy zapanować nad nimi, niż przeżyć jedną przygodę.
  • Sprawić innym sto przykrości, niż zaznać od nich jednej przykrości.
  • Cieszyć się jak dziecko najprostszym zdarzeniem, niż dać się poruszyć najbardziej skomplikowaną sytuacją.
  • Namówić na coś stu ludzi, niż zostać namówionym do czegoś przez jedną osobę.
  • Ulec milionowi osób, nie zgadzając się z nimi, niż nie ulec jednej osobie, zgadzając się z nią.
  • Nie lubić wszystkich, niż lubić jednego.
  • Chcieć pokazać tonę siły niż kilogram słabości.
  • Nauczyć się staro-greki, niż być bezinteresownie polubionym przez innego pięćdziesięciolatka.
  • Kiedy spytano starego Czesława Miłosza, co jest w życiu najważniejsze, odparł, że zbawienie. Zgadzam się z tym. W ciągu niecałych pięćdziesięciu lat świadomego życia zajmowałem się zbawieniem niewystarczająco, stąd nadal nie mam ostatecznego zdania na jego temat.

    W dzieciństwie dużo słuchałem o zbawieniu, co wywoływało we mnie znany tylko niektórym małym dzieciom strach przed osobowym biblijnym Bogiem, mającym wkrótce spuścić na świat Armagedon, to jest zabić bez szansy na zmartwychwstanie większości ludzi. Pierwszą datą, przed której nadejściem się trząsłem, była jesień 1975 roku. W ciągu 50 lat odszedłem daleko od tego ciężkiego strachu. Zbliżyłem się do lżejszych „rzeczywistości  świata”, które – jak mówi Walter Friedrich Otto – „nie są więc naprawdę niczym innym, jak bogami, obecnością bogów i ich objawieniami”. Chodzi o człowieka oraz dostępne i niedostępne mu rzeczywistości, których pra-fenomeny Otto nazywa bogami starogreckimi, takimi jak Zeus, Dionizos, Apollo, Hermes, Eros, Atena, Afrodyta, Artemida i inni. Nawet lubię tych bogów za arcyludzkość ich motywacji, ale dla mnie mogliby to być także inni bogowie, byle podobni do tych greckich pod pewnymi względami. Nieuchodzący za niezmiennych, bo przecież się zmieniają w naszych oczach. Niezbyt inni od znanego nam świata, bo tych inności można wymyślić nieskończenie dużo. Niemówiący za dużo o sobie z pomocą ludzi, bo to niewiarygodne. Niezakazujący i nienakazujący czegoś dogmatycznie, bo to i nieznośne, i na niby. A zwłaszcza nieobiecujący niczego ludzkimi ustami, bo to nieprzekonujące. Boski pierwiastek w rzeczywistościach świata jest, nic więcej nie umiem powiedzieć. Chłonę te boskie rzeczywistości z wiekiem coraz bardziej, odnoszę wrażenie, że w wieku 50 lat 5 razy bardziej niż w wieku 10 lat. Bóg mi świadkiem, że jestem na dobrej drodze do doceniania dosłownie każdego spośród momentów, na jakie napotykam.

    Zdaniem Ksenofonta Sokrates powiadał o bogach, że „najważniejsze jednak zagadnienia bogowie zachowują dla siebie i nic z tego nie jest ludziom wiadome”.  Moi bogowie wyrażają się w Bycie, czy wręcz są Bytem, „lekkim, cichym, radosnym”, czyli tym, czym on jest „w głębi swoich źródeł”. Skłaniam się ku zbawieniu rozumianemu jako poruszenia umysłu, serca, zmysłów człowieka przez cudowne rzeczywistości świata. Platon twierdzi, że tylko najdoskonalsze poruszenia umysłu mogą dotknąć nieśmiertelności. Chcę traktować zbawienie i nieśmiertelność oddzielnie. Więc za zbawionego uznaję tego, kogo cudowne rzeczywistości świata poruszyły, niezależnie, czy przepadnie po nim wszystko czy nie. To nie znaczy, że nie chcę trwania związanego ze mną czy z najbliższymi, przeciwnie – jest mi ono coraz droższe.

    Urodzony tu, w swoim czasie i swojej mentalności, cofnąć się sensownie mogę najdalej do korzeni starohebrajskich lub starogreckich. Tym pierwszym poświęciłem nieudolnie wiele lat mojego dzieciństwa i młodości i nieprzypadkowo przez prawie trzydzieści lat zawsze stawiam na ważnej dla mnie półce z książkami, nigdy przeze mnie nienapoczęty, Słownik Hebrajsko-Niemiecki autorstwa dr Davida Cassela. Darowała mi go, z dedykacją zbyt prywatną, by ją tu przytaczać, moja mama Helena – na trzy lata przed swoją śmiercią. Zajmuję się teraz trochę bogami starogreckimi chyba dlatego, że Boga hebrajskiego i biblijnego nie podano mi w odpowiedni sposób, kiedy był na to mój czas. Skądinąd w spolszczonej przez Tomasza Sikorę, arcytrudnej w odbiorze Rzeczywistości Hebrajczyków Oskar Goldberg mówi o wielu starotestamentowych bogach hebrajskich, a nie jednym Jahwe czy Jehowie. To się dobrze składa, bo przez kilka ostatnich lat relacja między jednością a wielością zajmuje mnie najbardziej. Niewykluczone, że jeszcze wrócę do tego jednego czy do tych wielu bogów hebrajskich.

    Obecnie jeszcze niewiele kończę, ale też już niewiele zaczynam. Ciągle dość dużo się uczę i trochę kształcę, zgodnie z rozkazem, który dał mi mój ojciec Zbigniew niecałe 40 lat temu. Mój przyrodni brat Kazimierz opowiedział mi ostatnio kawał: „Pięćdziesięciolatek do swojej żony: – Coś słabo u nas z seksem. Ona na to: – Nie wiem, jak u ciebie, bo u mnie jest z tym całkiem dobrze”. Moja przyrodnia siostra powiedziała mi ostatnio, że wyglądam na coraz młodszego, w domyśle: mimo że się starzeję.  Niedawno jeden z przyjaciół stwierdził, że wita mnie w świecie dorosłych jako pięćdziesięciolatka, a inny, że nie może się doczekać pięćdziesiątki i że mi jej zazdrości. Clausewitz napisał w pożegnalnym liście przed śmiercią: „Nie potrafię, odchodząc z tego świata, wyrazić słowami mojej ogromnej pogardy dla ludzkich sądów”. Bliżej swojego końca chciałbym przezwyciężyć ten pogląd – co do pogardy, nie co do oceny większości sądów ludzkich.

    Wiesław Żyznowski

    Koszyk0
    Brak produktów w koszyku!
    0