27 sierpnia 2024 roku na Rynku Górnym odbyły się uroczystości upamiętniające 82. rocznicę pogromu ludności żydowskiej z Wieliczki. Pod tablicą pamiątkową znajdującą się na ścianie kamienicy należącej do wielickiej rodziny Schnurów zostały złożone wieńce i kwiaty....
Mawiamy na przykład: „Kiedy będziesz na emeryturze, to zrobisz to czy tamto”, albo: „Jak będziesz zamężna, będzie to dla ciebie oznaczać jedno czy drugie”. Mój młodszy, sześcioletni synek dość często zagaduje mnie tak: „Tato, kiedy ja będę stary, to ty będziesz w grobie”, albo: „Tato, kiedy będziesz w grobie, to nikt mi nie zabroni jeździć na motocyklu tak, jak będę chciał”, albo: „Tato, kiedy będziesz w grobie, zadzwonię do ciebie”. Zastanowiło mnie, dlaczego u synka mówiącego o swoim tacie w grobie nie widać żadnego zatrwożenia, smutku, czy innej negatywnej emocji.
Myślę, że chodzi o jednoznaczne, pozbawione jakichkolwiek odcieni, a tym bardziej nie zawierające sprzeczności, traktowanie przez niego słowa być. Synek chyba myśli, że język jest na tyle uczciwie jednoznaczny, iż odnosi jedno słowo do jednej rzeczy. Zatem jeśli słyszy, że „tata jest w pracy”, albo „tata jest na spacerze”, to znaczy dla niego, iż tata w ogóle jest tu czy tam, a to generalnie nie kojarzy mu się źle. Słyszy także, że starzy ludzie po śmierci są w grobie, więc wnioskuje, że tata też tam kiedyś będzie. Synek po prostu jeszcze nie wie, że słowo być oznacza czasem istnieć, a czasem nie istnieć. Jeszcze nie wie, że „jestem” może znaczyć różne rzeczy. „Jestem jakiś i mówię ci to”. „Jestem jakiś i nie mówię ci tego”. „Nie jestem jakiś i mówię ci to”. „Nie jestem jakiś i nie mówię ci tego”.
Żeby wytłumaczyć synkowi różnicę między być w pracy a być w grobie, zamierzam za jakiś czas wprowadzić do jego słownika pojęcie „bytować”. W grobie można być, ale bytować nie bardzo. Słowo być może znaczyć wiele, słowo „bytować” znaczy w moim rozumieniu zarazem być, istnieć i żyć jako człowiek.
Uff, uchwyciłem nieudolnie jeden moment z galopującego rozwoju mojego młodszego synka. On nie jest i nie będzie jak ten 2011 rok, nierozwiniętym dziecięciem, głupiutkim, naiwniutkim, które ledwo co przyszło na świat, a już z niego odchodzi do Tartaru słabnącej pamięci ludzi. Wszak pozostający w Tartarze zatrzymują się w swym wzroście i rozwoju na etapie, w którym opuścili świat doczesny. Dał się ów rok trochę poznać z kilku stron, nic więcej. Nie pamiętam tych wszystkich podobnych do niego gówniarzy, którzy kiedyś szli, a obecnie uprawiają jogging przez moje życie. Siedemdziesięciopięcioletni Iwaszkiewicz zapisał: „Przejścia z roku na rok nie odczuwam nigdy jako przełom. Nie odczuwam żadnej odmiany i tak chyba powinno być. Cóż mi rok nowy może przynieść nowego?”.
Synek będzie miał wystarczająco dużo czasu, by się stać pamiętającym wszystko obserwatorem i zasłużyć na to miano pośród tych, na których będzie mu zależeć. W tym momencie właśnie wszedł do mojego pokoju. „Akurat piszę o tobie do blogu”. Lekki wyraz próżności – taki sam jak u dorosłych – przemknął mu przez twarz. „O mnie, ale o czym?”. „Jak skończę, to ci pokażę, na razie mi nie przeszkadzaj”. Kiedy indziej powiedział: „Tato, ja zrezygnuję ze studiów”. Co on przez to rozumie? „Zrezygnuję, bo zdążę dojrzeć umysłowo już w liceum”? A może: „Zrezygnuję i nigdy nie dojrzeję umysłowo”? Około 15 minut przed tą deklaracją przysłuchiwał się, jak omawiałem z jego starszym bratem różnicę miedzy współczesnym a starożytnym znaczeniem słowa „idiota”, a także jedno ze znaczeń słowa „proletariusz”. Kiedyś idiotą był ten, kto się nie znał na niczym profesjonalnie. Teraz idiotą jest ten, kto nic nie rozumie. Proletariusz to ten, kto swej społeczności zostawia tylko potomstwo. Hm, w tym wypadku nie tylko nie wiem, kto wygrał tę rozgrywkę umysłową, młodszy synek czy ja. Nawet nie wiem, jaka to rozgrywka.
Na koniec 2011 roku czytam drugą połowę Dzienników 1964-1980 Iwaszkiewicza. Wyborne. Co za przenikliwość przeplatana złośliwościami, jakiż język potoczysty, swobodny, bez pretensji do literackości, a jaka esencjonalność ujmowana prawie zawsze kilkoma słowami, i ten brak złudzeń. Smętność, gorzkość i cierpkość ducha rozświetlane małymi – z jego perspektywy – radościami życia.
Coraz częściej wracam do mojego starego zwyczaju wypisów z lektur. To o jeden krok dalej, niż pełne docenienie tekstu: począwszy od czytania, przez zaznaczenie, przepisanie, przetłumaczenie, skończywszy na nauczeniu się na pamięć. Wypisuję z Dzienników. „Strasznie Wajdę lubię, taki z niego pracownik – tak się do wszystkiego bierze i zaraz robi” (419). „Związunio […]. Przypis: Chodzi o Związek Radziecki. Zdrobnienie, jakiego w rodzinie Iwaszkiewiczów używało się w tzw. języku kotów, cechującym się częstym występowaniem form deminutivum, np. pusta misunia, Polska Ludowunia, kurwunia jej maciunia” (453). „Był bardzo męski, nic mnie nie kosztował, lubił miłość i był już wtedy, gdyśmy naszli na nasze sposoby, nadzwyczajnym, namiętnym kochankiem” (457). „Najbardziej straszy mnie ta pośmiertna samotność w zimnym dole, w jesienne noce… to okropne. I tak już bliskie”(562). „Ale tak samo jak w kwadransowej audiencji u papieża uderzył mnie fakt, jak bardzo zwyczajni są ludzie, którym Bóg powierzył honor Polaków”(606). „Oni należą do tej grupy ludzi jeszcze istniejących, gdzie wszystko rozwiązuje się przez śniadanie”(615). „Opiekuje się nią Marek Rudnicki, bardzo zacne Żydzisko, tylko zaraz na wszystko chce znaleźć środki zaradcze”(617).
Wcześniej czytałem kilka recenzji Dzienników, raczej zjadliwych i świętoszkowatych, wyrażających albo brak rozumienia, albo złą wolę. Że niby Iwaszkiewicz to egoista, egotyk, serwilista o złym charakterze i tak dalej. Jak gdyby pisarz tego formatu żyjący w jego okolicznościach musiał być inny niż on. Sięgam po Brzezinę, a tu słowo „zajodynowawszy”. Rozmiękczyło mnie ono i wprawiło w dobry nastrój na cały wieczór. Muszę przetrzymać to poczucie pomieszania epok przez jutrzejszego Sylwestra. Sentymentalizm Iwaszkiewicza sięgał to w przeszłość, to w przyszłość. Osiemdziesięciopięcioletni pisał w 1979 roku: „Tak mnie interesują ci przeznaczeni na rok 2000. Jacy oni będą? Komu będą wierzyć?”(582). Jestem z nim, piszącym te słowa, jestem też w roku 2000. Nic z tym nie zrobię. Interesują mnie, niemal cztery dekady młodszego na przełomie 2011 i 2012 roku, ci przeznaczeni na rok 2100. Czy urodzeni na początku XXI wieku będą wtedy jeszcze żyć? Komu będą wierzyć? Nigdy się nie dowiem.
Wiesław Żyznowski
przeczytałam raz jeszcze. Jakby pustka przelała sie przeze mnie. Pustka po brzegi wypełniona słowami. Tak..trzeba nawet przeciwstawic wiarę – znudzeniu nia;
do pojęc,sł.
Przeciwstawic dyskusje o byciu,tworzeniu,stworzeniu,władzy,niemocy,niewiedzy a wiary…
– przeciwstawic to wszystko w białe kartki oblane mleko
na spracowane czyjes dłonie i ssący głód po 50 latach srogiej pracy…Czyjąs zmiane zycia – a nie o zmianie w zyciu mowy..
-…ja..decyduje sie zejśc na ziemie,słowa odkladam do mózgu,az doczekaja sie momentu,gdy trzeba będzie tylko tym dotrzec gdziec – i w jakims celu.
Na teraz jakoś dziwnie ostro czuję,że światu potrzeba konkretu…
„..dotknij mnie
realnym ciepłem rąk.Zanim umrę – wytłumaczę..nie znalazłam Ciebie w chmurach. Ty ze mną ..pLakałes..” [autor]
Byc soba nie siląc sie na to
Dwie najwazniejsze chwile w zyciu fizycznym, w ktorych moc Tworcy objawia sie w pelnej glorii i splendorze to moment poczecia i smierci. W tych dwoch najwazniejszych momentach rozgrywaja sie losy czlowieka. W pierwszym momencie mamy do czynienie z decyzja Boga o fizycznym istnieniu, oraz “naszymi pierwszymi wielkimi negocjacjami z Tworca” co do rodzaju otrzymywanych talentow. Intryguje mnie tez moment smierci czyli kolejne wielkie spotkanie z Tworca w celu rozliczenia sie z Nim z otrzymanych darow oraz Jego kolejna decyzja determinujaca forme ponadnaturalnego (duchowego) istnienia. Sa to dwie bardzo krotkie chwile w fizycznym zyciu czlowieka obarczone najwieksza slaboscia i ulomnosci ciala ludzkiego i jego zmyslow, ktora jest rekompensowana potezna dominacja i ingerencja sil Boga. Sila ta jest podobnie jak wiele innych oddzialywujacych na nas sil niewidzialna i dla nas niewytlumaczalna. Wiemy, ze istnieje, podobnie jak wiemy, ze istnieje sila grawitacji (rozpoznajac ja jedynie po rezultatach) nie rozumiejac jednak jej zrodla istnienia i mechanizmu powstawania czy nawet zasady dzialania.
Nie pojmuje tylko dlaczego wspolczesny “swiatly”, wyksztalcony, iteligentny czlowiek wierzy w istnienie niektorych sil a w istnienie innych nie wierzy. Nie potrafi uwierzyc nawet wtedy kiedy ich istnienie jest rownie ewidentne. Dlaczego nie podejmuje wiekszego wysilku aby je zrozumiec?
„Przeciwstawiając parę pojęć: „stać” i „rozumieć” – parze: „wiedzieć” i „wykonać”, mam na myśli podstawowe, nieprzetłumaczalne, biblijne określenie wiary. Głęboką grę słów tego określenia Luter starał się uchwycić w formule: „Jeśli nie wierzycie, to się nie utrzymacie”. Dosłowniej można by to określenie przełożyć: „Jeżeli nie uwierzycie (= nie będziecie stać przy Jahwe), nie ostoicie się” (Iz 7, 9). Jeden źródłosłów 'mn (amen) obejmuje wiele znaczeń; ich przenikanie się i zróżnicowanie tworzy subtelną kunsztowność tego zdania.”
[J. Ratzinger „Wprowadzenie w chrześcijaństwo”]
Wiara raczej nie nudzi, jest albo jej nie ma (choćby chwilowo): w Boga, w człowieka, w sukces, w powodzenie, w cokolwiek.
W każde zdanie Ratzinger „wszywa” – być może bezwiednie – kilka cichych założeń popierających jego wykład. Pierwsze zdanie: „Gdy ktoś usiłuje mówić o wierze chrześcijańskiej do ludzi, którzy z racji bądź swego zawodu, bądź sytuacji społecznej (a nieoswojeni z innych powodów – czyżby liczyli się inaczej?) – nie są oswojeni ze sposobem myślenia (oczywiście ze sposobem myślenia – a nie z jego przedmiotem) i przemawiania Kościoła (chrześcijaństwo już się zdążyło utożsamić z Kościołem – oczywiście katolickim), odczuje wkrótce, że odważa się (dlaczego od razu odważa się?) mówić o czymś, co jest im obce i co ich dziwi (a może nie obce i nie dziwi, tylko dobrze znane i nudzi).
Do Koin
Może Ratzinger umiałby pomóc znaleźć odpowiedź na to pytanie.
W I Rozdziale „Wprowadzenia w chrześcijaństwo” pisze:
„Gdy ktoś usiłuje mówić o wierze chrześcijańskiej do ludzi, którzy z racji bądź swego zawodu, bądź sytuacji społecznej nie są oswojeni ze sposobem myślenia i przemawiania Kościoła, odczuje wkrótce, że odważa się mówić o czymś, co jest im obce i co ich dziwi. Prawdopodobnie odniesie wkrótce wrażenie, że sytuacja podobna jest bardzo do przypowieści Kierkegaarda o błaźnie i pożarze na wsi. Powtórzył ją niedawno Harvey Cox w swojej książce „The Secular City”. Opowiada on, że w pewnym cyrku wędrownym w Danii wybuchł pożar. Dyrektor cyrku wysłał błazna, gotowego już do występu, do sąsiedniej wsi po pomoc, zwłaszcza że zagrażało niebezpieczeństwo, iż ogień przeniesie się do wsi poprzez puste, wyschnięte po zbiorach pola. Błazen pobiegł do wsi i prosił mieszkańców, by czym prędzej przyszli i pomogli gasić pożar w cyrku. Ale wieśniacy uważali krzyki błazna tylko za świetny chwyt propagandowy, który ma zwabić jak najwięcej ludzi na przedstawienie: klaskali i śmiali się do łez. Błazen miał ochotę raczej płakać, niż się śmiać, daremnie błagał ludzi i tłumaczył im, że nie ma tu żadnego udawania, żadnego triku, że to gorzka prawda, że cyrk się rzeczywiście pali.Błagania jego wywoływały tylko nowe wybuchy śmiechu, uważano, że świetnie gra swą rolę. Aż wreszcie ogień przeniósł się do wsi, na pomoc było za późno, tak że zarówno wieś, jak i cyrk spłonęły.
Cox przytacza to opowiadanie jako ilustrację sytuacji, w jakiej się dziś znajdują teologowie: w błaźnie, który nie może znaleźć żadnego posłuchu u ludzi, widzi on obraz teologa. Nikt go nie bierze na serio w jego błazeńskim stroju ze średniowiecza czy z innej minionej epoki. Cokolwiek by mówił – rola jego nadaje mu etykietę i w pewien sposób go klasyfikuje. Jakkolwiek się zachowuje i jakkolwiek usiłuje pokazać powagę sytuacji, wie się zawsze z góry, że to jest tylko błazen. Wiadomo, o czym mówi, wiadomo, że to tylko przedstawienie, które z rzeczywistością ma mało albo w ogóle nie ma nic wspólnego. Można mu się więc spokojnie przysłuchiwać, ale nie trzeba się zbytnio przejmować tym, co mówi. W obrazie tym uchwycono bez wątpienia coś z trudnej rzeczywistości, w jakiej się znajduje teologia i teologiczne mówienie; jakaś przygniatająca niemożność przełamania szablonów myślenia i przemawiania oraz niemożność ukazania, że sprawy teologii są sprawami ważnymi dla życia ludzkiego.
[…]
Czy wystarczy, byśmy sięgnęli tylko do aggiornamento, byśmy zmyli szminkę, ubrali się po cywilnemu w język świecki albo w bezreligijne chrześcijaństwo, by wszystko już było w porządku? Czy wystarczy duchowa zmiana ubrania, by ludzie przybiegali z radością i pomagali gasić ogień, który, jak twierdzi teolog, płonie i nam wszystkim zagraża? Chciałbym powiedzieć, że teologia, z której faktycznie usunięto szminkę i którą przybrano w nowoczesny strój świecki – jak to nieraz widzimy – zdaje się wskazywać na naiwność tej nadziei. Oczywiście, jest prawdą, że gdy ktoś próbuje głosić wiarę ludziom, którzy dziś żyją i myślą, to może się sobie wydawać błaznem, albo raczej kimś, kto wyszedł ze starożytnego sarkofagu i wszedłszy w dzisiejszy świat w stroju i ze sposobem myślenia starożytnych, nie może go zrozumieć ani nie może być przezeń zrozumiały. Ale jeśli ten, kto próbuje głosić wiarę, ma dość samokrytycyzmu, zauważy wkrótce, że nie chodzi tu o jakąś formę, o jakąś zmianę szat, w których teologia występuje. Kto się podejmuje głosić dzisiejszemu człowiekowi teologię będącą dla niego czymś zupełnie obcym, ten – o ile te sprawy bierze na serio – nie tylko dozna trudności w jej tłumaczeniu, ale także doświadczy i pozna niebezpieczeństwo grożące jego wierze, dręczącą moc niewiary w głębi własnej wiary.”
Jak dobrze, że jeszcze ktoś wierzy w cokolwiek, że nihilizm nie ogarnął wszystkich.
Przedmiot wiary, a tym bardziej jej zgodność z rzeczywistością jest już mniej ważna.
Celem dalszego rozszerzenia/rozwiniecia powyzszego komentarza.
Uzurpatorzy/torki tworzenia dzieci/zycia nie wiedza czy robia chlopca czy dziewczynke (mezczyzne/czy kobiete), bez wspominania innych detali. Niektorzy/tore nawet nie wiedza, ze cokolwiek robia. W moim przekonaniu to jest dosc duze ograniczenie rozumienia rzeczywistosci.
Ci/Te sami/me „inteligentni/ne” potrafia latwo uwierzyc w swoja naturalna „inteligencje” a nie potrafia uwierzyc w istnienie inteligencji ponadnaturalnej.
Co wiecej: paradoksalnie, Ci/Te ktorzy/re wierza oraz ktorym istnienie inteligencji ponadnaturalanej potrafi zmiescic sie w glowie sa uznawani/ne za „zacofana ciemnote” przez „wspolczesna, modernistyczna inteligencje”
Dlaczego? (pytanie do „oswieconych”)
@ beta k
Pomysl tylko logicznie i racjonalnie. Jaki udzial ma czlowiek w tworzeniu dziecka??? Chyba tylko taki udzial, ze cos robi (bez cudzyslowia) w ciemno z nadzieja, ze cos z tego wyjdzie dobrego. Tymczasem wyjdzie albo nie wyjdzie.
Czlowiek jest jedynie nosicielem zycia i niestety uzurpatorem tworzenia. Tworzenie oznacza decydowanie i egzekwowanie swoich decyzji. Tworca Zycia wie co „robi” i zna swe dzielo we wszystkich detalach. Jest to dla nas niezglebiona tajemnica. Tajemnica, ktora jest nam dana do penetrowania tylko i wylacznie po powierzchownosci.
Obal te teze jezeli masz inne doswiadczenie w tej dziedzinie.
@KOIN
Gdyby słowa „wiedzą”, „rozumieją”, których używasz bez cudzysłowu, weń wstawić, kto wie, czy nie byłby to postplaton.
jeśli zakładasz ,że człowiek’ nie jest twórcą życia’ (ciekawam jak owo zycie definiujesz,z niebytem/nieżyciem je utozsamiając..??)
..jakże bytując w łonie matki można pracować nad tymżyciem?
Pracować-kształtować-zmieniać-czyli,kierunkować ,kreowac coś co nie jest nasze/moje?
Dawca Zycia= strorzyciel = twórca..czyli dziecko tworzy się bez człowieka?
Dzieci nie roznia sie niczym od doroslych w sprawie stawania na krawedzi niebycia. Ja osobiscie nie buntuje sie przeciw temu kiedy prawo do bytowania (zycia) jest odbierane przez samego dawce bytu (Dawce Zycia). Glownie dlatego, ze On wie “co robi”. Kwoli scislosci i wyjasnienia malego detalu ( dla tych, ktorzy nie wiedza lub nie rozumieja): czlowiek nie jest Dawca Zycia. Tak samo jak czlowiek nie moze sie stac Tworca Zycia.
Czlowiek jest tylko jego nosicielem.
Natomiast dzieci generalnie wiedza i rozumieja duzo wiecej przed przyjsciem na ten swiat i przed otworzeniem swoich oczu. Im dluzej obserwuja ten swiat swoimi oczami i odczuwaja otaczajacy ich swiat swoimi ulomnymi, ograniczonymi zmyslami tym mniej rozumieja i odbiegaja od pierwotnej koncepcji, odchodza od prawdy i rzeczywistosci w urojony swiat iluzji. Swiat odbieramy bowiem zmyslami jest swiatem iluzorycznym, zaklamanym, zmiennym i relatywnym. Swiat istnieje jako prawda i rzeczywistosc tylko do chwili kiedy zmysly nie odkryja czegos nowego i nie odkryja nowej iluzji (uznajac ja za prawde). Przez pierwsze 9 miesiecy swojego istnienia dzieci nie potrzebuja zadnych wskazowek czy instrukcji od swoich rodzicow. I dziekowac Bogu, ze nie potrzebuja. Jak tez nic z rodzicami nie negocjuja czy dyskutuja. Od momentu poczecia(nie nalezy mylic z chwila urodzenia) dzieci pracuja nad swoim zyciem: nie potencjalnym zyciem, tylko ich istniejacym zyciem z wielkim i bardzo precyzyjnie okreslonym potencjalem. Koncepcja tego potencjalu jest juz w calosci stworzona, skompletowana, sprecyzowana, i nalezy tylko i wylacznie do Dawcy i Tworcy Zycia.
Dawca Zycia znakomicie “dogaduje” sie w tej sprawie z dziecmi jeszcze nienarodzonymi. A pozniej jak te same dzieci zaczynaja sie dogadywac ze swoimi rodzicami to rzeczywostosc sie zmienia i przeksztalca w zaklamana iluzje.
Czy tak nie jest??
czułaś/eś kiedyś dreszcze słuchając dziecka, prowadząc z nim rozmowę, będąc dotykaną/ym, tuloną/ym?
jest w nich i słodycz nieziemska i ból, ŁZY i łzy, cyrk i szpital, bezkres i samotność- są w nich wszystkie nasze tęsknoty – jest wszystko, jeśli zajrzysz, a nawet spojrzysz tylko
oczy, jakie mają oczy
i na pewno nie dają się łatwo opowiadać
Trochę do tego, co napisała Ula, a trochę a propos myślenia dzieci na temat własnej egzystencji. Pewna mała dziewczynka kiedyś powiedziała: Ciekawe, gdyby mama nie spotkała taty – to komu bym się urodziła – mamie czy tacie? Myślę, że dzieci dlatego że żyją – zakładają pewność konieczności i niezbywalności własnej egzystencji, zakładają że pomimo przeciwności na pewno by się pojawiły na świecie. Może tak samo postrzegają śmierć? Jako pewien fantazmat? W końcu śmierć raczej nie kojarzy się im, tak jak dorosłym – z chorobą bólem, łzami naszymi lub najbliższych, szpitalem, samotnością. Dla dzieci idea „niebycia” nie istnieje, ponieważ nigdy nie stanęły na krawędzi potencjalnego „niebycia”, ponieważ w przeciwieństwie do dorosłych – nie postrzegają jej z perspektywy braku lub tracenia. I może lepiej, że tego nie wiedzą. W końcu nieświadomość jest częścią wieku niewinności.
[1965]
„Drogi Czesiu,
List Twój był dla mnie prawdziwą niespodzianką, a jego treść wielką przyjemnością. Bardzo sobie cenię to, że nad wszelkie pęknięcia i przepaście można przeciągnąć wątłą pajęczynkę ludzkiego rozumienia i porozumienia. (…)
Jarosław”
[Jarosław Iwaszkiewicz do Czesława Miłosza]
Brak złudzeń?
Och, chyba że już nie przywołasz w pamięci nikogo, kto by mógł do ciebie „napisać list”…
Ten sam synek mówi, że on żył już dawno i że był jak się urodziłeś.
Także śmierć go nie przeraża ani nie przestrasza, jakby jej waga nie była, a może nie jest, tak wielka jak tobie się wydaje, i może w pewnym wymiarze jej nie ma, może on wie więcej.
Może przemawia nie za sprawą swego rozumku …
Może ma ci coś ważnego do przekazania.
Może zamiast jemu coś tłumaczyć, zmienić swoje myślenie i wsłuchać się w niego, oddać się jego mądrości, otworzyć się na jego prawdę…
(Rz, 11.01.2012)Jacek Wojciechowski, bibliolog z UJ: „Problemem fundamentalnym jest to, że przy czytaniu z druku uruchamia się pamięć trwała, a przy czytaniu z monitorów pamięć nietrwała, i tego przeskoczyć się nie da. Czytanie informacyjne może się odbyć bez druku, ale do czytania intelektualnego nie polecam monitora”.
Interesujacym jest to ze nawet racjonalisci nie sa w stanie zauwazyc, iz bedac w grobie czy bedac nad grobem nic sie w rzeczywistosci nie zmienia poza nasza perspektywa widzenia. Esencja geniuszu jest umiejetnosc zauwazania rzeczy najprostszych. Przebywajac w grobie mozemy widziec te rzeczy, ktore istnieja w sposob niezmienny i prawdziwy. Nad grobem tylko rzeczy zmienne, iluzoryczne i przemijajace (istniejace jedynie w odniesieniu do okreslonego punktu widzenia). Rzeczy, te moga istniec dla innych nie istniejac dla nas. To wlasnie punkt widzenia zmienia wartosc rzeczy: te same banalne i nieistotne z innej perspektywy (w czasie lub przestrzeni) nabieraja niezwykle wielkiej wartosci lub odwrotnie. Natomiast wierzyc nalezy zawsze tylko i wylacznie Bogu – bo On sie nigdy nie myli, nie zmienia i nie przemija. Jego wlasna ponadnaturalna i wieczna inteligencja jest fascynujaca, i warto ja poznawac.