27 sierpnia 2024 roku na Rynku Górnym odbyły się uroczystości upamiętniające 82. rocznicę pogromu ludności żydowskiej z Wieliczki. Pod tablicą pamiątkową znajdującą się na ścianie kamienicy należącej do wielickiej rodziny Schnurów zostały złożone wieńce i kwiaty....
Na dalekiej ziemi zamieszkiwanej przez ludzi gatunku odmiennego niż nasz mojej córze Monice Annie Durakiewicz z Żyznowskich i jej mężowi Pawłowi Erazmowi Durakiewiczowi urodził się 30 lipca 2014 roku chłopczyk, któremu nadali oni imiona Paweł Emil. Jego nazwisko jest Durakiewicz. Przesyłane mi od pierwszego dnia jego samodzielnego bycia w świecie zdjęcia pokazują kilkudniowego, potem już tygodniowego, kompletnego, niepodrobionego Durakiewicza podszytego żyznowszczyzną, który całkowicie wszedł w życie, przeważnie śpiącego, dorodnego, z ładną pyzatą buzią o mocnym nosku, z długimi włoskami na mocnym karczku, zadbanego do granic ludzkiej możliwości, modnie i nieskazitelnie ubranego, w pełni skupionego na sobie, poważnie podchodzącego do swoich spraw, zbierającego siły na długoletnie, beztroskie brojenie.
Rodzice robią wrażenie rozjaśnionych, świetlistych, uniesionych – jak nigdy wcześniej, rozanielonych i zarazem zmobilizowanych, silnych, entuzjastycznych, szczęśliwych, przygotowanych na wieczną zmianę dla nich. Zdaje się, że obie świeżo upieczone babcie są wniebowzięte z ciałami w ubraniach i duszami. Z drugim dziadkiem jest zapewne tak samo, w końcu im więcej Durakiewiczów od niego w świecie, zwłaszcza w drugim pokoleniu, tym dla niego lepiej i małym kosztem.
Zastanawiam się w związku z nowo powstałą relacją: ja jako dziadek – Paweł Emil jako wnuk – nad tą relacją jako taką. To nie dziadek czyni nowo narodzonego chłopczyka wnukiem czy tym bardziej synem, lecz wnuk – swoim przyjściem na świat – czyni dotychczasowego syna i ojca dziadkiem. Wnuka to chwilowo nie zajmuje, w przyszłości też tak będzie. To dziadek powinien się nad tym zastanowić. Traci on na zawsze wpływ na pełne kształtowanie swego wizerunku, którą to możliwość wcześniej uzyskał w swoim życiu na jakiś czas. Miano dziadka to więcej niż nazwa czy funkcja dodane do takich, jak syn, kuzyn, partner, a nawet mąż czy ojciec – ono wnosi do wizerunku mężczyzny jakąś domieszkę schyłkowości, na początku w małym stopniu, a z czasem coraz bardziej. Taki początkujący schyłkowiec z pozycji centralnej – lub co najmniej ważnej – w rodzinie jest automatycznie i nieodwołalnie spychany coraz to bardziej do rodzinnego narożnika – jednego z dolnych, cokolwiek to znaczy (jasne, że w górnych narożnikach są babcie). Zbliżenie się do ścian narożnika zawęzi takiemu dziadkowi pole widzenia ku jego korzyści, odwróci go w kierunku centrum, z którego został wypchnięty, więc może wreszcie zacznie się przyglądać dokładniej temu centrum, a to pozwoli mu się skupić na mniejszej ilości spraw, za to ważniejszych, także na wnuczku tym i następnych.
Największym jednak wyzwaniem dla dziadka jest nauczenie się – przez wypracowanie w praktyce – relacji rodzinnej nowego rodzaju. Bo wnuk to jakby potomek drugiego stopnia, latorośl rzędu następnego niż syn, pośredni syn, pół- lub „ćwierćsyn”. Dziadek, jeśli akurat jest zarazem mentalnie nieodległym szympansom ojcem, i jego co najmniej w połowie tak szympansi właśni synkowie wyrażają uczucia przez kotłowanie się, tarmoszenie, miętoszenie, obłapianie. Ale co taki dziadek ma robić z wnuczkiem, który co do zasady ma ćwiartkę jego genów? A jeśli wnuczkowi szympansi gen się rozrzedził jeszcze bardziej, to jak szympansi dziadek może okazywać uczucia mało szympansiemu wnuczkowi? Ma do niego o tym mówić lub pisać? Przecież, przeciwnie niż dotyk, racjonalne z natury słowa to nie emocje, a co najwyżej nieudolne próby wyrażenia ich, myśli sobie szympansi dziadek, i nie wie, czego nie robić i co w zamian.
Chwała polszczyźnie, że co do zjawiska, które oddaje słowem „dziadek”, nie bałamuci przedrostkami Gross(vater) – jak niemczyzna, czy grand(father) – jak angielszczyzna (tu co prawda jest jeszcze forma bardziej literacka forefather), lecz rdzeniem i zarazem jego inną starszą formą „dziad” łączy się znaczeniowo z różnymi ciekawymi słowami.
W Słowniku etymologicznym języka polskiego Aleksander Brückner pisze o związku słowa „dziad” ze słowem „dziedzina”, a ono nie znaczy tylko „spadek” czy „scheda”, ale łechce dziadka takimi znaczeniami, jak: „obszar”, „kraina”, „posiadłość rodzinna”, „siedziba rodzinna”, „spuścizna”.
W Słowniku Języka Polskiego pod red. Witolda Doroszewskiego znajduję słowa pokrewne „dziadowi”, między innymi takie jak: dziadora („z niechęcią, niezadowoleniem o dziadzie), dziadować („biedować”), dziadowina („z politowaniem albo pieszczotliwie o starym mężczyźnie albo żebraku”), dziadowizna („grunt odziedziczony po dziadzie, spadek”), dziadowski („właściwi żebrakowi, nędzny, biedny, mało wart”), dziadulo, dziadyga, dziadzia, dziadzieć. Ale to wszystko młode derywaty rdzenia wyrazu „dziad”, pochodzące z początków wieku XX. A i w ich przypadku język polski okazuje się prawdziwszy – w sensie bardziej przystający do rzeczywistości – niż niemiecki i angielski, bo właściwa dziadkowi schyłkowość może być urokliwa, smakowita, zabawna, pocieszna, śmieszna, ale od wielkości to ona się raczej oddala. Języki niemiecki i angielski uderzają w tani ton pocieszycielski wobec dziad-mężczyzn.
Adam Mickiewicz sięgnął głębiej w istotę słowa „dziad”, dając nazwę Dziady romantycznym utworom dramatycznym o duchach i marach ludzi zmarłych i związanych z nimi obrzędach, gusłach, zwidach.
Świadom tego wszystkiego po 30 lipca nieśmiało piskałem tu i ówdzie, że może by tak przejściowo nazywać mnie „tatą mamy” chłopaka lub „teściem jego taty”, zamiast tak od razu „dziadkiem”, na co moja niezawodna Monisia zareagowała orzeźwiająco: „Zdziwiasz”. Więc dobrze, niech będę dziadem, ale nie tylko takim od dziadostwa, ale także od dziedzin i mar.
Jestem ostatnim, późnym wnukiem urodzonego w wieku XIX (w roku 1890) Ludwika Żyznowskiego, z którym byłem dość blisko przez 23 lata, dokąd żył, i którego mentalność oceniam na już nieco oświeceniowy, wczesny wiek XVIII, być może z dodatkiem końca wieku XVII. Sam swoją mentalność oceniam na nowoczesną, bo na wiek XIX – czas romantyczno-pozytywistyczny, naiwny, ufny, książkowy, filozoficzny, hierarchiczny. Urodziłem się, wychowałem i ukształtowałem w wieku XX – epoce gwałtownych zmian. Piszę te słowa prawie w połowie drugiej dekady wieku XXI, który się jeszcze nie ujawnił całkowicie. Mój pierwszy i dość wczesny wnuk Paweł Emil ma dużą szansę dożyć wieku XXII i mam nadzieję, że będzie sobie wtedy czytał te i inne słowa na wczesną starość.
Szacowny, sędziwy – w dalekiej przyszłości początku XXII wieku – Pawle Emilu, symbolicznie przekazuję Ci żywą pałeczkę sięgającą wstecz nawet do wieku XVII. Doszukuj się jego i późniejszych śladów w „dziedzinach” pozostałych po Twoich pradziadach, dziadach, rodzicach, rówieśnikach. Sięgnij nimi jak najdalej w przyszłość, najlepiej w wiek XXIV. Weź udział w sztafecie pokoleń – spokrewnionych i niespokrewnionych. Nadawaj sensy nie tylko temu, co dotyczy bezpośrednio Ciebie. Dożyj odkrycia przez ludzi tajemnicy świata. Jeszcze lepiej – weź udział w tym odkrywaniu. Nie przynieś wstydu Twoim przodkom i pamięci o nich. Osiągnij jak najwięcej.
Nie czekając, aż to zrozumiesz, powiedz jak najszybciej Twoim rodzicom, że życzysz sobie jak najliczniejszego rodzeństwa.
Siercza, 8 sierpnia 2014 r.
—————————-
Już po napisaniu powyższego dziad-wyznania, obejrzeliśmy wczoraj z Ulą w kinie film Dawn of the Planet of the Apes. Obraz nie odpuścił mojej uwadze na sekundę, chyba podobnie było z uwagą Uli. Przekaz potwierdził mi, jak wiele wspólnego mam z wyemancypowanymi szympansami, włącznie z ich angielszczyzną.
Wiesław Żyznowski
Panie Wojciechu,
Dzięki za życzenia. Na razie uczę się bycia dziadkiem nad klawiaturą. Także pozdrawiam. WŻ.
Witam Panie Wiesławie,
Gratuluję faktu zostania Dziadkiem. Pewnie teraz (bez wątpienia – z sukcesem), rozpoczyna Pan etap „uczenia się” bycia Dziadkiem, tego sukcesu życzę.
Serdeczne życzenia i gratulacje dla Moniki.
Pozdrawiam
Wojtek