27 sierpnia 2024 roku na Rynku Górnym odbyły się uroczystości upamiętniające 82. rocznicę pogromu ludności żydowskiej z Wieliczki. Pod tablicą pamiątkową znajdującą się na ścianie kamienicy należącej do wielickiej rodziny Schnurów zostały złożone wieńce i kwiaty....
Wydawało mi się, że przedmowa Miłosza do jego własnego wyboru Poezji Anny Świrczyńskiej, skądinąd feministki, wystarczy, by wiedzieć, co poeta miał do powiedzenia o poetce. Aż wreszcie wziąłem w dłuższą podróż służbową do Azji Jakiegoż to gościa mieliśmy na osłodę tutejszej, powiedzmy, nieco innej niż nasza duchowości. Nadmienię, że tytuł ten Miłosz poświęcił w całości omówieniu twórczości i życia Świrczyńskiej, czym wyznacza jej rolę i rangę w poezji polskiej i czego wyszło na 105 stronach. Jak się łatwo domyślić, stwierdzę, że warto po to sięgnąć, nawet jeśli ktoś zna wspomnianą wyżej przedmowę. Zresztą jeśli jego eseje, napisane często dużo wcześniej niż Jakiegoż to… – powstałego w latach chyba 1990. – uznaje się za szczyty polskiej formy eseistycznej, to doprawdy nie wiem, co czołobitnego odnośnie do stylu powiedzieć o opracowaniu o Świrczyńskiej. Ono potwierdza, że Miłosz był jak sekwoja: rósł do końca. Cały ten wstęp napisałem tylko po to, by zacytować jedno zdanie z książeczki:
„Broniła malarza (Świrczyńska – WŻ), bo kochała go jako ojca, ja (Miłosz – WŻ) natomiast jej bronię, bo jestem w niej (niemal) zakochany”.
Jeszcze się nie naczytałem Miłosza, bo to wyznanie jednak mnie zaskoczyło. Chyba dość rzadko był skłonny coś takiego przyznać, ten znany-nieznany od środka człowiek. Gdyby to nie brzmiało trywialnie, chciałoby się od siebie dodać: skoro Miłosz niemal się zakochał (nazywa się to bodaj: platonicznie) w poetce-feministce, może czegoś takiego trzeba spróbować samemu. Jeśli chodzi o mnie, nie będę daleko szukał, Świrczyńska jest w sam raz. Bierze mnie na przytaczanie, pisze Miłosz o jednym z wierszy Świrczyńskiej:
„«Piorę koszulę» jest jednym z wielkich wierszy pożegnalnych literatury światowej. W hierarchii poetów jeden wiersz tej jakości powinien wystarczyć do zapewnienia nieprzemijającej sławy, niezależnie od tego, czy i na ile reszta dorobku poety mu dorównuje. […] Oczywiście, że jej tutaj wierzymy, bo nikt nie piorący koszuli ojca nie wpadłby na taki pomysł”.
Cytuję utwór w całości.
Piorę koszulę
Ostatni raz piorę koszulę
mojego ojca, który umarł.
Koszulę czuć potem, pamiętam
ten pot od dziecka,
tyle lat
prałam mu koszule i kalesony,
suszyłam
przy piecyku żelaznym w pracowni,
kładł je
bez prasowania.
Ze wszystkich ciał na świecie,
zwierzęcych, ludzkich,
tylko jedno wydzielało ten pot.
Wdycham go
po raz ostatni. Piorąc tę koszulę
niszczę go
na zawsze.
Teraz
pozostaną po nim już tylko obrazy,
które czuć farbą.
20 wierszy, 67 wyrazów, 353 znaki (bez spacji). Nic tylko sparafrazować Lema: „Po przeczytaniu powyższego, gdybym był poetą, złamałbym pióro”.
Wiesław Żyznowski, Hat Yai, 27 stycznia 2009.
Puniu, Bardzo piekna i sluszna uwaga.
W zalaczeniu ku pamieci Anny Swirczynskiej jeden z jej ostatnich wierszy w tlumaczeniu Czeslawa Milosza:
„Tomorrow They Will Carve Me
Death came and stood by me.
There is much strenght in me. I can live,
can run, dance, and sing.
All that is in me, but if necessary
I will go.
Today
I make account of my life.
I was a sinner,
I was beating my head against earth,
I implored from the earth and the sky
forgiveness.
I was pretty and ugly,
wise and stupid,
Very happy and very unhappy
often I had wings
and would float in air.
I trod a thousand paths in the sun and in snow,
I danced with my friend under the stars.
I sow love
in my humen eyes,
I ate with delight
my slice of happiness.
Now I am lying in the surgery clinic in Krakow.
It stands by me.
Tomorrow
they will carve me.
Through the window the threes of May, beautiful like life,
and in me humility, fear, and peace.”
To nie o nas chodzi, ale o Nich:
Uczcijmy pamięć o Annie Świrczyńskiej i Czesławie Miłoszu
chwilą ciszy
Wolę czytać na papierze niż w Internecie i szczerze mówiąc w każdym wydaniu książkowym, które miałam w ręku było napisane i podpisane Świrszczyńska, a rzeczywiście w Internecie jest częściej Świrczyńska, ale nie spotkałam się z kolei ze Świerczyńską.
Ciągle wychodzą jakieś nieporozumienia słowno – znaczeniowe, czyżby mój język był tak niezgrabny, że aż nie zrozumiały.
Pozwólmy Annie Świrczyńskiej opowiedzieć swoją historię, nie szukajmy w niej tylko potwierdzenia własnych wyobrażeń.
Honor ? (mocne słowo) – może będzie łatwiej to słowo zrozumieć, kiedy zaczniemy analizę od siebie, później oceniajmy innych
Pani Doroto ja chętnie poczytam. Nie lubię plotek, ale lubię wiedzieć
Anna Swirszczynska uzywala rowniez uproszczonego nazwiska SWIRCZYNSKA (jak pisal Wieslaw) oraz dla wydan angielsko jezycznych Ann SWIR. Kazde z tych nazwisk jest poprawne. Wydanie ksiazki „Talking to My Body” ukazalo sie pod oboma nazwiskami tj. Ann Swir oraz Anna Swirczynska.
To jezeli chodzi o wyjasnienie poprawnosci uzywanego nazwiska. Jezeli chodzi o pomowienia i niedomowienia to jest smutne. Nawet bardzo smutne kiedy slyszy sie to z ust ludzi prawdomownych, pokornych i z honorem. Z zasady nie zajmuje sie plotkami i nie wypowiadam na tematy, kiedy nie znam faktow. Wiem, ze plotki sa kobiece, ale nie w moim stylu. Bardzo chetnie odniose sie do tego tematu jak dotre do bardziej wiarygodnego zrodla informacji.
Tak, nie byłoby tylu intrygujących wierszy Anny Swirszczyńskiej, gdyby nie miała ona w sobie pokory, ale też by ich nie było, gdyby ona była pokorna.
Bo mimo, iż to trudne, niewygodne, wymagające – dusza często nie pozwala człowiekowi być pokornym, jak jest świadkiem braku szacunku człowieka dla człowieka, wykorzystywania słabego, prowokacji, czyjegoś włażenia z butami w życie innych i szczególnie w wypadku narażania dzieci na jakiekolwiek braki.
Zazwyczaj prawi uczciwi ludzie z honorem nie mają problemów z pomówieniami ani z niedomówieniami.
Proszę też, może trochę późno, ale zapamiętajmy, że poetka o której się rozpisujemy, to ANNA ŚWIRSZCZYŃSKA, a nie Świerczyńska, czy Świrczyńska.
Odnośnie do ostatniego wpisu AK. Świirszczyńska pisze jednak o rezygnacji z tej części siebie, którą mogłaby mieć w innych ludziach. Ludziach, którzy z tego względu byliby dla niej ważni. Może bardziej nteresująca jest przyjemność samego rezygnowania z czegoś niż tego brak. Bo brak to stan zasadniczo negatywny i z tym trzeba się liczyć.
Zgłębiać twórczość Anny Świerczyńskiej „oznacza wejść w kontakt ze światem, o którym nie mamy pojęcia. Aby go poznać, potrzeba pokory.”
Może na twarzy Anny Świerczyńskiej pojawił się uśmiech, może smutek…
Jestem (prawie) pewna – byłaby dumna, że ma tak wiele czytelników, a także czytelników, którzy (niemal) są zakochani.
Nie piszę jaką miłością, aby nie było pomówień i niedomówień.
Ps. Czy może ktoś mnie zablokować, ponieważ miałam już nie pisać.
Jeżeli można – proszę o nowe wiersze z 2008 – 2009r. K. Gabryłowej
Dzięki serdeczne za wtręt.
Czytałam już wcześniej ten wiersz i mam wrażenie ze Swirszczyńska trochę tez się przy okazji podśmiewa z tego dzielenia ( to, ze są podziały jest nieuniknione). Ja dostrzegam tu jej poczucie humoru.
PS: przy okazji przepraszam wszystkich za nieposkromione używanie w ostatnim komentarzu słowa „prawdziwa”, bo oczywiście nie usprawiedliwia tego nawet fakt, że ujmuje mnie prawdziwość wyznań w wierszach Świrszczyńskiej. Dałam się ponieść. Brrrrrrrrrr!
Przepraszam, że się wtrącę… (to zabrzmiało trochę jak z filmów Barei…) ale chciałabym tylko dwa, no może góra trzy słowa do Autora postu i przytyku do feministek (że jednak dają się zakochiwać):
Nie będę niewolnicą żadnej miłości.
Nikomu
nie oddam celu swego życia,
swego prawa do nieustającego rośnięcia
aż po ostatni oddech.
Spętana ciemnym instynktem macierzyństwa,
spragniona czułości jak astmatyk powietrza,
z jakim mozołem buduję w sobie
swój piękny człowieczy egoizm,
zastrzeżony od wieków
dla mężczyzny.
Przeciw mnie
są wszystkie cywilizacje świata (…)
To także cytat z Anny Ś. Czyż można nie kochać Poetki, po takim wyznaniu…?
Pozdrowienia dla zwolenników patriarchatu jako ogólnoświatowego porządku społecznego:)
a
Od dawna już na tym blogu pojawił się podział na tych, którzy wolą ładne słowa od prawdziwej (pięknej i okrutnej) rzeczywistości, która jest słodyczą życia samą w sobie, a nie słodyczą życia wśród ładnych słów.
Każdy wybiera co woli.
Możecie pisać co chcecie, ale nie odbierzecie człowiekowi prawdziwej więzi i bliskości z babcią, dziadkiem, teściem, którzy jako ludzie z Polski często jeszcze sprzed I wojny światowej, nie wyobrażali sobie umierać inaczej niż w domu, nie chcieliby słyszeć o żadnym spa, jeżeli mieli oddane dziecko, wnuczkę, synową woleli tysiąckroć jej dotyk i prawdziwe oddanie niż obcego fryzjera czy kosmetyczki.
Kochać robić coś rzeczywistego przy drugim kochanym człowieku, to prawdziwa, aczkolwiek niejednokrotnie trudna, radość.
Dlaczego już naszych niemowląt nie oddajemy do kosmetyczek, fryzjerek, nie zrzucamy na nianie pielęgnacji nad nimi (chociaż może w innych bardziej rozwiniętych krajach już tak sie postępuje).
Bo chodzi o dotyk, dotyk i jeszcze raz dotyk, przytulenie i towarzyszącą mu miłość. Ludzie starzy bardziej niż czegokolwiek innego pragną właśnie przygarnięcia, zrozumienia, wysłuchania, przytulenia i prawdziwej serdecznej opieki.
Mam dopiero 38 lat, ale nie chciałabym umierać ani w ekskluzywnym domu starców, ani w najbardziej elitarnej klinice, i nie pogniewałabym się na swoje dziecko będąc przykutą do wózka inwalidzkiego, gdyby chciało mi obciąć paznokcie lub podstrzyc włosy zamiast mnie wieźć do kosmetyczki czy fryzjera, nie wspominając o tym że chciałabym móc być z rodziną do końca, na dobre i na złe.
Pani Doroto, proszę mi wybaczyć, ale Pani raczej nie opiekowała się osobiście bliską starszą osobą i dlatego Pani słowa mogą tak lekko ważyć.
Co ciekawe, Pani czyta Świrszczyńską i Miłosza i wyczytuje co innego niz ja i o to właśnie chodzi, ich poezja jest ponad nas. To cieszy.
Jeszcze jednej rzeczy w tym wszystkim nie rozumiem. Dlaczego niby ludzie starzy nagle mieliby przestac korzystac z profesjonalnej obslugi w dziedzinie fryzjerstwa czy kosmetyki?. Nie wyobazam sobie wogole takiej sytuacji aby moja corka nie bedac zawodowa fryzjerka czy kosmetyczka zaczela obcinac moje wlosy czy paznokcie. To jest zupelny absurd.
Czyzby tylko mlodzi ludzie zaslugiwali na kapiele, spa, masaze, fryzjerki, kosmetyczki, kucharki, sprzataczki etc? A moze jest odwrotnie. Mlodzi powinni myslec jak sobie zasluza na to wszystko na stare lata. Natomiast starzy korzystac ze tego wszystkiego i to w najlepszym stylu.
Wiem jedno, waznym jest aby na starosc przebywac z bliskimi, ktorzy sa rownoczesnie tymi prawdziwie kochajacymi i kochanymi. W innym wypadku zawsze bedzie powstawal dysonans.
Zazwyczaj jezeli kogos sie prawdziwie kocha to z przyjemnoscia spedza sie z nim kazda chwile, pragnie sie njwiekszego dobra dla niego i z przyjemnoscia (podkreslam z przyjemnoscia) poswieca absolutnie wszystko a nie tylko chwile na sluchanie nielubianego opowiadania.
Jakze te komenarze sa dalekie od tego co chcial wyrazic Cz.Milosz czy Ann Swir w swojej poezji. Ja z pewnoscia nie bede nikogo poprawiac.
Jedni chcieliby zachowac tylko to co cennego stworzyl “stary malarz” natomiast samego smierdzacego starego “wymazac”, wylac z brudami. Inni z wymuszona sympatia (bo tak trzeba i tak wypada) ale w glebi serca z obrzydzeniem opiekuja sie bliskim “starym”.
“Bliski stary czlowiek” – to jest bardzo ciekawe spostrzezenie. Rzeczywiscie tak moze byc – ktos, kto jest bliskim nie koniecznie musi byc kochanym. Nawet o tym nie pomyslalam.
Widze, ze tutaj nastapily glebokie podzialy: na mlodych i pieknych oraz starych zgrzybialych. Dowiedzielismy sie rowniez jakie sa prawdziwe uczucia w stosunku do bliskich starych wyrazone przez wszystkich komentatorow. W zasadzie tylko Punia jako jedyna z komentatorek, wyrazila prawdziwa, szczera, a nie wymuszona symptie dla osoby starszej.
W takim razie ta lampka powinna się zapalić już na samym początku, kiedy Wiesław zacytował Miłosza: „ja natomiast jej bronię [Świrszczyńskiej], bo jestem w niej (niemal) zakochany”.
Jeśli moje zdania są niezrozumiałe, to wyjaśnię, że: „pokochałam za sprawą Wiesława Swirszczyńską” oznacza, że pokochałam jej poezję, a jej poezję poznałam za sprawą Wiesława (zresztą już wcześniej). Słowa „autentycznie”, czasami się używa dla podkreślenia spontaniczności swojej bieżącej wypowiedzi, np: autentycznie cię polubiłam. O tym zaś, że poezja Swirszczyńskiej jest przesiąknięta szczerością i prawdziwością, że jest nasycona, nie będę tutaj dyskutować.
Natomiast jedno dobre określenie: słowa się szarpią, również przy okazji wypowiadania wrażeń na temat poezji Swirszczyńskiej.
Mnie właśnie bardzo się podoba w niektórych jej wierszach ta elektryzująca szarpanina słów.
Pani Ulu „autentycznie pokochałam za sprawą Wiesława Świrszczyńską.” może to przymus, bo także zapala się lampka.
Proszę pisać dalej – jest coraz lepiej (słowa przestały się szarpać, ale płyną).
Ja zatrzymam się, bo nie dorównuję.
Pozdrawiam
Pani Puniu, tak jak napisałam, i jak Pani potwierdza, bliskość nawiązana ze starym człowiekiem ( w dobrym tego słowa znaczeniu – żeby nie być zmuszanym do pisania: bliskość nawiązana ze starutkim kochaniutkim człowiekiem) jest swoistą radością.
Chodzi o to, zwłaszcza przy okazji odnoszenia się do poezji Anny Świrszczyńskiej, żeby używać prawdziwych zróżnicowanych słów oddających nasze prawdziwe zróznicowane odczucia odnośnie różnych wrażeń i sytuacji. Jeżeli Pani się tak samo fascynuje (i podziwia) miłością platoniczną do jakiegoś mężczyzny, Miłoszem, moim synem i swoją 92-letnią ciocią, to we mnie się zapala lampka, że to nie oddycha naprawdę. A gdyby było prawdziwe, powinno. I tylko dlatego czepiam się słów, bo one wbrew pozorom wiele nam mówią o wypowiadającym się i za tę głęboko odczuwaną prawdziwość autentycznie pokochałam za sprawą Wiesława Swirszczyńską.
Warto było czekać na wszystkie wpisane komentarze, aby koniec wrócił do początku.
Pani Ania patrzy oczami Anny Świerczyńskiej na swojego ojca – jak na artystę, Pani Ula jak na ojca, człowieka. Ale myślę, że te opisy to jedna całość.
Jest mi bliskie to co czytam, ponieważ przez dwa lata opiekowałam się ciocią 92-letnią wspaniałą utalentowaną artystką z pasją – do końca swoich dni.
Pani Ulu to jest powód aby się fascynować, prawdziwie podziwiać…
Anna Świerczyńska pozostawiła w sobie „ślad dzieciństwa spędzonego w ojcowskiej pracowni” dlatego teraz możemy o niej czytać i pisać.
Agnieszka Kosińska sekretarka Czesława Miłosza mówi; „kiedy się mnie ktoś pyta, jak to jest pracować z wielkim poetą, odpowiadam: „Pracowałam z człowiekiem”.
Może Panie Wiesławie wyczyta pan jeszcze nie jedno wyznanie Czesława Miłosza, które tak jak pana, nas także zaskoczy.
Polecam koniecznie przeczytać cały rozdział „Cierpienie i radość. Wiersze o ojcu i matce.” Anny Świrszczyńskiej. To pomoże rozjaśnić powyższe wątpliwości. Ale tylko rozjaśnić.
Żeby naprawdę poczuć i zrozumieć stosunek do starości bliskich, trzeba przez dłuższy czas opiekować się i przebywać z bliskimi starymi ludźmi, nie mówiąc o przeżyciu z nimi ich umierania i śmierci. Trzeba obcinać im twarde jak kamień paznokcie u rąk i nóg, strzyc przepocone włosy, wycinać owłosienie z nosa i uszu, golić, prać wydarte im z trudem „jeszcze przecież czyste” ubrania, przytulać, całowac spracowane dłonie, wysłuchać po raz dwudziesty opowieści sprzed wojny.
Starzy ludzie nie pachną, a mimo to ich zapach jest tym, czego nie zapominamy do końca życia, co dobrze się nam kojarzy, bo często jest to zapach jeszcze z dzieciństwa, zapach dziadków potem rodziców, zmysłowe odczucie pozostające po tych, których jesteśmy cząstką.
Co prawda nie jest to może powód, aby tak fascynować sie i podziwiać, moze nie jest to niezwykłe, może nie czeka sie na to żeby cieszyć sie spełnieniem marzeń, może nawet nie jest się pod wrażeniem,
ale jest to prawdziwe i każdemu życzę, żeby mógł tej swoistej radości doświadczyć.
Czytałam i czytałam wiersz Świrszczyńskiej przytoczony przez Wiesława i coś w nim mi nie pasowało. Chyba już wiem co. Nie pasowało mi to, co powiedział o nim Miłosz – że poetka kochała malarza jako ojca. Czytając dokładnie ten wiersz odnoszę wrażenie, że jest odwrotnie – że właśnie poetka kochała ojca jako malarza. Stąd też cały proces „wypierania” po jego śmierci – zapach którym było go „czuć”, nie którym „pachniał”. Wypiera go ze swojej pamięci, wlewa z wodą po praniu ostatnie jego ludzkie pozostałości, na tyle ulotne (zapach!!!), że już prawie nieistniejące, ale niezauważalna obecność których widocznie przynosi jej jakiś dyskomfort. Mówi, że teraz pozostaną po nim obrazy – niby najbardziej osobiste co może zostać po artyście – świadectwo sztuki – ale znowu właśnie – po ARTYŚCIE – a nie po ojcu. Świadectwo, jeśli nie jego geniuszu, to w każdym razie pasji, natomiast nie świadectwo jego człowieczeństwa. Tak wiec dla mnie nie jest to wiersz-pożegnanie, raczej wiersz-wymazywanie.
Pani Doroto powinnam krytykować, obrazić się, złościć w j. angielskim, j.niemieckim, j.francuskim, na wpis od pani.
Ale nie mogę,
Ponieważ
Jestem pod wrażeniem, Dziękuję.
Może zrobię miejsce tym, którzy naprawdę potrafią pisać. Bardzo ciekawy wpis Pani Ani. Film polecam
Tomaszku musisz być niezwykłym chłopcem, jeżeli masz takie marzenia. Mam znajomego też interesował się od najmłodszych lat samolotami jego pokój był cały w samolotach – obecnie sam lata (lubię słuchać jak ciekawie opowiada)
Im dłużej czekasz tym bardziej cieszą spełnione marzenia.
Czekam na Twój kolejny wpis o samolotach i nie tylko. Pozdrawiam
Concordy to moje ulubione samoloty. Nigdy nimi nie leciałem, bo się urodziłem w dwa lata przed tym jak je wycofano z użytku. Co stało się w 2003 roku. Mój brat też je bardzo lubi, zwłaszcza w wydaniu you tube.
Puniu, Your second question: Co Pani mysli o Takim Miloszu?
It is such a long and beautiful subject, but I am afraid that I am taking already too much space in your blog. It could be unfair for others who also want to write more.
HAPPY VALENTINE’S DAY!
There is a lot of platonic love around us. Love towards children, family and friends. This type of love remains unconditional, loyal and eternal. If I love someone for a long, long time and nothing can change the way I feel then I think it is a platonic love. If I would base my love only on the physical appearance or so called “sexual consumption” then it would change as the time progresses. Our body continues to change through the entire life, but platonic type of love remains the same or stronger with the time. It suggests that it is a true love, which is not blind, but sees all the faults and does not mind.
If so, then perhaps Platonic love is not as miserable and hopeless as we thought it could be. Profound love meant to bring two people closer to the type of Beauty, which is the image of the Divine. In its purest form, such love directs the adoration bestowed to other human beings towards devotion to Divinity.
It begins with an appreciation of an individual’s beauty, to enjoyment of Beauty apart from the individual, to reflection on the source of Beauty which is Divinity, and finally to a love of Divinity. It is extremely powerful force and it is super fascinating for me.
Platonic love came from Plato’s idea of an ideal love. Passionate love based on uninterest, but with virtuous restraint of sexual desire. Plato taught that this form of love can bring the lovers closer to wisdom and the highest form of beauty. He described it as “a form of divine madness that is a gift from the gods, and that its proper expression is rewarded by the gods in the afterlife.” It is the method by which love takes one to the form of beauty and wisdom that is detailed.
There are things in this world which are indescribable. Ann Swir wrote in her poems about Love and Death – two greatest powers in the Universe, which are touching both aspects of human being: Body and Soul.
Puniu, nice name and great questions. Milosc platoniczna – czy to nie powod, aby tak fascynowac sie i podziwiac?
I will write in English so everybody can understand my thoughts.
Skoro wszystkie komentatorki tego wpisu „bierze na przytaczanie” równiez i ja dołączę z fragmentem „Pieśni ludzi wesołych” Swirszczyńskiej.
„My, ludzie weseli,
chwalimy cierpienie, że stosowne jest
życiu jak kość ciału,
jak szpik kości. Pożywne
gardłu człowieka niby twarde jabłko,
pożywne szczękom silnego.
Ono, cudownie czerstwe, jest matką
uśmiechu,
niewiastą o różowych dziąsłach,
która uczy śmiać się.
Śmiejemy się.
Stąpamy elastycznie,
by nie ugiąć ziemi wagą naszych ciał.
Jakżeśmy urodziwi! Jakże kochamy okazałość
i owe rzeczy zamaszyście patetyczne,
huczne jak wielkie posągi
z szerokim czołem,
w których wszystko jest autentyczne i bezsporne:
marmur i rzeźbiarza bystry kunszt,
i pochodzenia sędziwość.
Tak właśnie kochamy
wielkie szczęście
na równi z wielką boleścią.
Poznaliśmy bowiem szczęście i boleść
i mamy prawo
mówić o tych rzeczach prosto.
Nie każdy posiada to prawo, nie każdemu
oddaje się ono, samozwańcom tylko,
którzy
odważą się przyhołubić je sobie na co dzień
jak zwierzę
olśniewające, nieoczekiwanie dzikie.
Wszyscy mówią
o jego bezcenności, kto jednak zechce
chować je w pokoju, rękę z chlebem
przybliżać rano
do potwornego pyska,
patrzeć w ślepia gęste od wściekłości,
sierść głaskać
cuchnącą obco?
Ale my jesteśmy zwierząt poskramiacze.”
Anna Świrczyńska „Sześć kobiet”
*
„Agnieszka czyli kobieta moralna”
Mogłabym cię uwieść w tym małym gaiku wśród zeszłorocznych
liści i wzruszonych kwiatów przylaszczek.
Ale nie zrobię tego. Bo kiedy oboje wędrujemy drogą, za nami
idzie cień, który płacze.
Ps. Miło było gościć na Waszym blogu. Pozdrawiam
Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę przy Miłoszu, ponieważ większym problemem nie jest jednak dostęp do książek, ale czas i chęć pochylenia się nad nimi.
Wiersz Czesława Miłosza „Mojość”
„Moi rodzice, mój mąż, moja siostra”.
Jem śniadanie w kafeterii, zasłuchany.
Głosy kobiet szeleszczą i spełniają się
W rytuale, który jest nam potrzebny.
Kątem oka przyglądam się ruchliwym ustom
I słodko mi, że jestem tu na ziemi,
Jeszcze chwilę, razem, tu na ziemi,
Żeby celebrować naszą małą mojość.
Księgarnia Znak przy Sławkowskiej w Krakowie pęka od współczesnych wydań Miłosza. Nie wątpie, że także przez Internet można kupić, co dusza zapragnie. Do niedawna w Krakowie leżały po ksiegarniach wydania Miłosza własnoręcznie przez niego podpisane, a jak komu było mało, mozna było poprosić pana Kazia z Matrasu naprzeciwko Ratusza i on za kilka dni przynosił od Miłosza to, o co się prosiło ze świeżutkim podpisem, nawet dedykacją. Bez problemu można też kupić na bazarach lub w Internecie większość pierwszych wydań, no może nie aż przedwojennych.
Jeszcze jedna mysl w nawiazaniu do faktu, iz dla pewnych sluchaczy wszystko brzmi lepiej w jezyku ojczystym.
Otoz nie dawniej niz wczoraj mialam okazje sluchac wypowiedzi Mike Newell-a na temat jego nowego filmu nakreconego na podstawie noweli Gabriela Garci Marqueza pt ”El amor en los tiempos del colera” – ” Love in the Time of Cholera”. Wielu hiszpano-jezycznych krytykow zarzucalo producentowi, ze film nie oddaje odpowiednio atmosfery Ameryki Poludniowej, poniewaz zostal nakrecony w jezyku angielskim Po krotkim zastanowieniu Mike Newell odpowiedzial : “Tak zgadza sie, jezyk angielski nie jest ojczystym jezykiem G.G. Marqueza jak tez historia opisana w noweli jest zwiazana z regionami, gdzie sie mowi tylko i wylacznie po hiszpansku i j. angielski nie do konca oddaje ich subtelnosci. Niemniej, jezeli film ten nie zostalby zrealizowany w jezyku angielskim to prawdopodobnie nigdy wogole by nie powstal. Podobnie rowniez jezeli ksiazki G.G. Marqueza nie zostalaby przetlumaczone na jezyk angielski to nie mialaby globalnego zasiegu o znaczeniu uniwersalnym i ponadczasowym”
Z zalem stwierdzam, ze nie naleze do tych szczesciarzy, ktorzy moga czytac Milosza w orginale. Niemniej przyzwyczailam do tego, ze jezeli nie mam tego co lubie, to lubie to co mam. Tak wiec czytam Milosza i innych poetow w j. angielskim. Dziwi mnie natomiast to, ze na polkach ameryanskich ksiegarni (nawet tych prowincjonalnych) mozna znalezc dziesiatki roznych wydan dziel Milosza. Tymczasem nie istnieje on (niemal) w polskich ksiegarniach. Dlaczego? Czyzby w Polacy byli mniej zakochani w Miloszu niz Amerykanie?
Zgadza sie, Milosz najpiekniej brzmi w j. polskim ale dla mnie rownie pieknie w j. angielskim. Musze przyznac, ze wogole nie przeszkadzaja mi jego male bledy jezykowe czy przestawienie szyku. Rozniez nie przeszkadza to Amerykanom aby go uwielbiac. To dlatego, ze w kazdym jezyku jego mysl osiaga szczyt doskonalosci. We love Milosz!
Mowic o zakochaniu nikt tutaj nie kojarzy sobie tego z nagoscia ciala i seksem. Tego typu milosc obumarlaby w ciagu bardzo krotkiego czasu a ludzie zanudziliby sie soba na smierc ze wzajmenoscia. Ile godzin dziennie mozna pozostawac nagim? Nie to, ze mam cokolwiek przeciw nagosci. Kazdy ma jednak wolnosc wlasnych wyborow.
Jest prawda, ze Amerykanie sa duzo bardziej bezposredni, niz my Polacy. Czasami mozemy czuc sie sploszeni ich slowami, ale tylko dlatego, ze nie rozumiemy dokladnie ich znaczenia, lub zle je interpretujemy. Zaluzmy, jezeli powiedzialabym tutaj w Stanach” I love Milosz” w odpowiedzi uslyszalabym: Who does not love Milosz? Tak wiec moje “ I love Milosz” nie zrobiloby na nikim zadnego wrazenia. Natomiast to samo wyrazenie w doslownym tlumaczeniu na jezyk polski mogloby sie wydawac nieodpowiednim. Milosz jednak zyjac tutaj, mowiac na codzien i myslac po angielsku znal wszystkie niuanse tego jezyka. Dlatego tez z taka swoboda i rozmachem sie wypowiadal. Moim zdaniem wszystkie jego wypowiedzi byly niezwykle przemyslane i trafne oraz uwzgledniajace wrazliwosc czytelnikow.
Czeslaw Milosz przebywajac w Ameryce Polnocnej nauczyl sie z duzo wieksza swoboda i dosadnoscia wyrazac. Milosz nie bylby tym samym Miloszem, gdyby wlasnie nie ulegl wplywom literatury amerykanskiej i jego wiernych czytelnikow.
Ponadto taka odpowiedź Miłosza: „Flesh. Flesh in love and ecstasy, in pain, in terror …”. Słowo daję, w tym wypadku Miłosz powiedział po angielsku co innego niż to, co powiedziałby po polsku. I chyba właśnie ze względu na język. Ja tego nie porównuję do subtelności wypowiedzi z „Jakiegoż …”, bo to rzeczy dość nieporównywalne, tylko do innych wypowiedzi po polsku. Choć miałem w ręku jego niezwykle subtelne wywiady udzielone po angielsku.
Dopiero po tym, jak Dorota zacytowała Świrczyńską tłumaczoną przez Miłosza, widzę, że jemu było ją łatwo tłumaczyć ze względu na prostotę. Zważywszy, że jego wyczucie słów zapewne przenosiło się na angielski. Wyczucie słów, bo co do składni, nie jestem pewien. Na przykład czytając jego „The History of the Polish Literature” odnoszę wrażenie, że Miłosz napisał to po polsku angielsku. Jakby po polsku używając angielskich słów. Co prawda poezja rządzi się innymi regułami i nic mi do nich. A może w przypadku Świrczyńskiej tłumaczonej przez Miłosza chodzi sensy tak wysokie, że aż ponadjęzykowe. Kiedy czytam: „You can leave me. I cannot leave myself”, obojętne mi, że czytam to po angielsku (może dlatego, że akurat to rozumiem) i mam wrażenie, że w każdym innym (nieznanym mi) języku byłoby mi obojętne. Z drugiej strony, taka prostota podana po angielsku jednak ociera się o banał, którego się nie odczuwa w oryginale. A więc chyba magnetyczna siła pierwszego języka ma tu coś do powiedzenia.
Jak tu mówić o poezji Świrszczyńskiej, żeby uniknąć patosu, którego ona tak zgrabnie unikała dotykając zarazem ludzkiego kału i perły samotności, porażając metaforą trafioną w samo sedno?
Czeslaw Milosz w komentarzu dla Copper Canyon Press:
What is the central theme of these poems?
CZ.M. „Answer: Flesh. Flesh in love and ecstasy, in pain, in terror, flesh afraid of loneliness, giving birth, resting, feeling the flow of time or reducing time to one instant”.
Inny genialny wiersz Anny Swir’s:
„I Cannot.
I envy you. Every moment
You can leave me.
I cannot
leave myself”
Czy mozna strescic wiecej zycia w 16 slowach?
Spogladajac na ksiazke “ Mowie do swego ciala” w tlumaczeniu Czeslawa Milosza “Talking to my body” Swir’s Ann (Anny Swirczynskiej) mozna stwierdzic iz Milosz niemal utozsamil i spoil sie z jej tworczoscia. Po przeczytaniu jej poezji nie jest trudno zrozumiec, ze Milosz mial wiele powodow do takiego a nie innego komentarza.
Żeby nie było niedomówień, zacytuję Wikipedię: „Philia (gr., łac. Amicitia) – miłość platoniczna, wolna od seksu i zmysłowości, przyjacielska, bezinteresowna, lojalna i wierna”. Zatem, kto skonsumował swą miłość, nie może mówić o platoniczności.
Wydaje się, że Miłosz pod wpływem fascynacji wrażliwością i środkami wyrazu poetki Anny Świrszczyńskiej, napisał: „ja natomiast jej bronię, bo jestem w niej (niemal) zakochany”. Przypuszczam, że specjalnie dopisał to „(niemal)”, żeby co poniektórzy nie mieli wątpliwości. Nie było ważne w tym wyznaniu jaką jest ona kobietą, czy feministką, czy potulną myszką, czy jaką inną diablicą.
Nie zakochał się bowiem (niemal) w kobiecie, którą pragnął i chciał z nią być, tylko w poetce, której wrażliwość go zaintrygowała i z którą, być może, pragnął obcować.
Miłość platoniczna – czy to nie powód, aby tak fascynować się i podziwiać?
Pani Doroto miło, że pani pisze. Co Pani myśli o Takim Miłoszu?
Fascynujaca jest nagość, prostota i szczerość tego wiersza w odróżnieniu od trochę wydumanego platonicznego zakochiwania się w poetce feministce.