zyznowski.pl - wydawnictwo i księgarnia online

Czytając znów i znów Schulza, znajduję nieznane mi znikąd wcześniej odpowiedzi na znane mi pytania. Choć zazwyczaj lektura jego opowiadań czy innych tekstów to dla mnie czytanie odpowiedzi, których nie widzę, jako że nie znam pytań, na które odpowiadają. Jak tak będzie dalej, każde znane mi pytanie, na które nie znam odpowiedzi, wywoła u mnie odruch przeczytania całego Schulza jeszcze raz. Tak samo będzie w przypadku mojej chęci szukania nowych pytań.

Ponieważ poświęciłem dużo czasu i wysiłku dwubiegunowej skłonności człowieka bądź ku jedności, bądź ku wielości, zastanawiałem się nieraz nad tą pewnie nie najważniejszą zagadką człowieka, jaką jest najpierwotniejsze pochodzenie pierwszej z tych skłonności – wcześniejsze niż wykoncypowane w przeciwieństwie do wielości: prajednia u Plotyna, najwyższa idea u Platona, po jednym osobowym bogu w różnych pismach świętych z Biblią włącznie, homeryccy bohaterowie – tacy jak Achilles i Ajaks – oddani jednej idei oraz inne wszelkie jedności w literaturze, mowie, wyobrażeniu. Jaka jest najpierwotniejsza jedność, jednia, prajednia, zwłaszcza że te wcześniej wspomniane są tak bardzo konceptualne, myślne, istniejące niedowodliwie?

Otóż rozumienie, czym są zwierzęta, pokazuje człowiekowi jego zagadki w innym świetle, może nawet jaśniejszym niż rozumienie, czym jest człowiek. Pisze Schulz w opowiadaniu Nemrod: „Zwierzęta! Cel nienasyconej ciekawości, egzemplifikacje zagadki życia, jakby stworzone po to, by człowiekowi pokazać człowieka, rozkładając jego bogactwo i komplikację na tysiąc kalejdoskopowych możliwości, każdą doprowadzoną do jakiegoś paradoksalnego krańca, do jakiejś wybujałości pełnej charakteru”. Zaraz potem autor opisuje czule i zabawnie pieska Nemroda, przy okazji ukazując mi moją zagadkę w takim świetle, jak nikt dotychczas: „Nawet jeszcze w głębi snu, w którym potrzebę oparcia się i przytulenia zaspokajać musiał, używając do tego własnej swej osoby, zwiniętej w kłębek drżący – towarzyszyło mu poczucie osamotnienia i bezdomności. Ach, życie – młode i wątłe życie, wypuszczone z zaufanej ciemności, z przytulnego łona macierzystego w wielki i obcy, świetlany świat […] Lecz z wolna mały Nemrod zaczyna smakować w życiu. Wyłączne opanowanie obrazem macierzystej prajedni ustępuje urokowi wielości. Świat zaczyna nań nastawiać pułapki […]”.

Koncepcja i zarazem realność istnienia „łona macierzystego” jako prajedni dla każdego mającego napotkać wielość odpowiada mi obecnie najbardziej. Namacalna wielość przytłacza mnie pod każdym względem od dawna, natomiast wreszcie widzę jedność, która jest obecna, realna, dosłownie i dowodliwie powszechna, niemalże absolutna w sensie jednorodności substancji. Pierwszym doświadczeniem każdej istoty żyjącej w świecie jest (pra)jednia, pierwotna jedność, następnym „bycie wrzuconym” w wielość, ostatnim – znów jednia. Skłonność do jedności to skłonność do tego, co na początku i na końcu, co poza światowym życiem, to także oparcie się urokom i pułapkom zastawionym przez świat. Skłonność do wielości to skłonność do tego, co w życiu i jego środku, to także uleganie urokom i pułapkom świata.

Nie odczuwam pokusy myślenia i wyjaśniania, dlaczego pewne konkretne osoby mają tak, drugie mają inaczej. Nie ma żywej istoty bez doświadczenia jedności, nie ma też takiej bez doświadczenia wielości. Pewnie podobnie jest ze skłonnością bądź ku jedności, bądź ku wielości, nikt nie ma takiej jednej skłonności w czystej postaci, zwłaszcza ciągle. Wszyscy jesteśmy w tym względzie mieszańcami, choć z pewnością odchylającymi się to w jedną, to w drugą stronę. Odejście w filozofii i socjologii od (czystych i jednorodnych z założenia) typów ludzkich wydaje się słuszne, choć trochę żal. Bo przyglądanie się takim typom, podobnie jak przyglądanie się zwierzętom będącym wybujałymi schematami typologicznymi, pomaga rozumieć zagadki człowieka. Nie znaczy to wyjaśniać je, zresztą cóż to za zagadka możliwa do wyjaśnienia. Jedno genialne zdanie z Schulza posunęło do przodu całe moje myślenie w kwestii jedności-wielości bardziej niż niejedno dalekie od geniuszu tomiszcze, którego nie domęczyłem do końca.

Przeklinam imię, pamięć i wszelką pozostałość po zabójcy Brunona Schulza, niemieckiego oficera Karla Günthera, oraz tych, którzy doprowadzili do tego, że to się mogło stać.

 

Wiesław Żyznowski

27 stycznia, Hat Yai

 

Koszyk0
Brak produktów w koszyku!
0