zyznowski.pl - wydawnictwo i księgarnia online

 

Z myślą o sobie, nie bacząc na skutki, a już zwłaszcza na opinię innych, Amerykanie płodzą z producentami azjatyckimi w niewyobrażalnych, nieokiełznanych, nieopamiętanych ilościach przedmioty jednorazowego użytku, po czym je do siebie sprowadzają morzem, zużywają byle jak i wyrzucają, nie wiem dokąd.

W hotelu porcję mleka przeznaczoną do jednej kawy dostałem w jednorazowym kubku zamiast w oryginalnym kartonie lub w dzbanku. Równie wiele zużywa się samych jednorazowych kubków, talerzy, widelców, noży, torebeczek cukru, wszelkich innych dodatków, nie mówiąc o serwetkach papierowych. Sztywna tacka na kilka kaw z Mac Donalds’a na wynos robi wrażenie tak trwałej, że chyba można by jej używać do końca życia. Kosze na śmieci o objętości beczki lub większe stoją wszędzie, nie rzadziej niż co kilkanaście metrów, a ich zapełnianie i opróżnianie w uczęszczanych miejscach liczy się chyba w minutach, tym bardziej, że zużytych jednorazówek nikt nie zgniata, czy inaczej – nie zmniejsza ich objętości przez wyrzuceniem. Średniej wielkości dystrybutor produktów jednorazowych w USA sprzedaje ich rocznie 5–10 tys. kontenerów. A takich jest wielu. Duzi gracze w USA obracają zapewne dziesiątkami, jeśli nie setkami tysięcy kontenerów rocznie i jest ich pewnie co najmniej kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu.

Amerykanie stanowiący 3–4 % populacji świata zużywają około 50% jednorazowych rękawic użytku medycznego i pozamedycznego, tak jest. Podobnie może wyglądać zużycie innych jednorazowych produktów, a może być i tak, że ten procent jest jeszcze większy, jako że stosowaniem rękawic medycznych w innych krajach rządzą faktyczne potrzeby, regulacje, zwyczaj. Dzielą się bowiem produkty jednorazowe na takie z konieczności, chirurg nie powinien operować drugi raz w jednych rękawicach, oraz na takie z kaprysu, mleko do kawy można podawać w oryginalnym opakowaniu lub w dzbanku, ale te jednakże wymagają jakiegoś zajęcia się, troski. Tych koniecznie jednorazowych produktów należałoby często używać nawet więcej, czasem znacznie więcej, choć pewnie nie w USA. Wszyscy na przykład słyszeli o problemie prezerwatyw w Afryce.

Amerykanom wychodzi tak z jednorazowymi produktami z wygody, lenistwa, pośpiechu, beztroski, braku troskliwości, wstrętu (obrzydzenia) do przedmiotów użytych przez innych ludzi, obawy przed zarazkami, może z racji jakichś przepisów, z poczucia, że tak mogą, ale może przede wszystkim dlatego, że nauczyli się ciągle coś jeść i pić, często w ruchu, w biegu. Każdy coś tam ma w ręku do picia lub jedzenia.

Materialnemu bytowi jednorazowego użytku jest przeznaczona śmierć nim się zestarzeje. W ładzie, w który wierzę, byt im płodniejszy, im więcej potomstwa wydaje, tym się szybciej starzeje i ginie. Zakładam, że dożywającej tysięcy lat sekwoi było ciężej przyjść na świat niż żyjącej krótko musze. Napisany w pół godziny tekst dla Faktu o kosmitach w Pcimiu żyje krócej niż dojrzewający w Miłoszu dziesiątki lat Traktat teologiczny. Zastanawiam się, jak obecny przerób produktów jednorazowych, zwłaszcza tych niekoniecznych, ma się do tego ładu. Zakładam z góry, że go zaburza. Mnie ciągle dziwi trwałość – i w tym sensie wartość – dajmy na to puszki z coca colą wyrzucanej natychmiast po wypiciu. Ciągle potrafię odnieść wrażenie, że puszki w ogóle nie powinny powstawać dla takich napojów, lecz te należałoby rozlewać każdemu do jego własnego naczynia wielokrotnego użytku – tak bywało z napojami, kiedy byłem dzieckiem. Ciągle patrzę z żalem na właśnie przejrzane przeze mnie gazety – jako stertę papieru zmarnowanego tak błaho. Marnuję tak papier od wielu lat, właśnie przechodzę na gazety na Kindle’u, ale na przykład dla Rzeczpospolitej nie jest to możliwe.

Amerykanie zdają się mieć samych siebie za wszystko, a materię za nic. Bruno Schulz myślał inaczej o ludziach i materii. Postacie ludzi chce tworzyć: „dla jednego gestu, dla jednego słowa podejmujemy się trudu powołania ich do życia na tę jedną chwilę. Przyznajemy otwarcie: nie będziemy kładli nacisku na trwałość ani solidność wykonania, twory nasze jak gdyby prowizoryczne, na jeden raz robione”. Schulz zostawia w swoich opowiadaniach mniej więcej tyle po swoich nigdy nieżyjących naprawdę charakterach, co żywego zostaje w świecie po śmiertelnych ludziach: najwyżej gest czy intonacja głosu powtarzane bezwiednie przez (żyjące) dzieci, wnuki, znajomych (Kundera pisze o tym wciągająco w Nieśmiertelności), być może stworzona przez kogoś i składająca się z żywych ludzi instytucja, firma, fundacja (Jan Dukała CM mówi w takim wypadku o „żywych pomnikach”), ale przecież ta sprowadza się dla innych ludzi do nazwy lub wizerunku. Może jeszcze coś innego zostaje z ludzi w świecie, nie mówię tu o zaświatach. Człowiek, jego cała obronna iluzoryczna potęga, jego całe wyobrażenie o sobie, sprowadzają się ostatecznie do czegoś nieznacznego i każdemu życzyć, by do czegoś takiego, jak „na jeden raz robione” przez Schulza.

Z materią u Schulza jest inaczej: „Materii dana jest nieskończona płodność, niewyczerpana moc życiowa i zarazem uwodna siła pokusy, która nęci nas do formowania. […] Pozbawiona własnej inicjatywy, lubieżnie podatna, po kobiecemu plastyczna, uległa wobec wszystkich impulsów – stanowi ona teren wyjęty spod prawa, otwarty dla wszelkiego rodzaju szarlatanerii i dyletantyzmów, wszelkich nadużyć i wątpliwych manipulacji demiurgicznych. Materia jest najbierniejszą i najbezbronniejszą istotą w kosmosie. Każdy może ją ugniatać, formować, każdemu jest posłuszna”. Człowiek może z materią zrobić, co chce, bo to ona jest nieśmiertelna jako całość, a nie on jako jednostka: „Wszystkie organizacje materii są nietrwałe i luźne, łatwe do uwstecznienia i rozwiązania. Nie ma żadnego zła w redukcji życia do form innych i nowych. Zabójstwo nie jest grzechem”. Ale co ta – czy aby nie pozorna – bezkarność człowieka wobec materii oznacza dla niego? Schulz się tym bezpośrednio nie zajmuje, ja go tylko tak interpretuję. „Materia nie zna żartów. Jest ona zawsze pełna tragicznej powagi”. Niepotrzebne, czyli niepoważne traktowanie materii nie pociąga rewanżu z jej strony, bo ona jest pasywna i nieśmiertelna. Niepotrzebnie używana odzwierciedla, odbija niczym lustro, tych, którzy tak z nią zrobili, chyba nic więcej.  „Płaczcie, moje panie, nad losem własnym, widząc nędzę materii więzionej, gnębionej materii, która nie wie, kim jest i po co jest, dokąd prowadzi ten gest, który jej raz na zawsze nadano”.

W sposobie użycia materii przez człowieka odbija się on sam, taki, jaki jest. W nieśmiertelnej materii użytej raz, niepotrzebnie, niekoniecznie, tandetnie przez kogoś odbija się jego jednorazowość, niepotrzebność, niekonieczność, tandetność, śmiertelność. W tym przeźroczystym, kilkugramowym, plastikowym kubeczku, do którego kelner nalał mi odrobinę mleka do kawy, zanim zdążyłem mu powiedzieć, że jej nie użyję, i zamiast mi jej nalać bezpośrednio do kawy lub zostawić w kartoniku, nie mówiąc o dzbanku, ujrzałem tandetność kelnera i moją własną oraz moją chęć walki z tą tandetnością. Każdy przegląda się w tym, na co zasługuje. Amerykanie nasilają przerób jednorazówki, by się kiedyś w niej wreszcie przejrzeć i opamiętać, póki czas.

 

Na marginesie: Zdarzenie z kubeczkiem miało miejsce w hotelu Best Western, niedaleko New Haven. Znajduje się tam słynny uniwersytet Yale, którego architektura wprawdzie pociąga, ale zarazem tchnie jakąś pretensją do ówczesnej europejskości. Choć daj Boże takiej aury jak w Yale gdzie indziej w Ameryce. Czytałem ostatnio w wywiadzie z kimś, kto się zna, że amerykańska liga bluszczowa to przede wszystkim nazwa, wizerunek, sława, wielkie pieniądze, które widać, ale niekoniecznie najlepsze wykształcenie, bo to zapewnić oczywiście trudniej niż te pierwsze. Uniwersytety kształcą lepiej albo gorzej. Natomiast podróże nie za bardzo kształcą, jak się potocznie powtarza. Kształcenie to formowanie umysłu własną mozolną pracą przez obcowanie z innymi umysłami i ich wytworami, kształcącymi mową, pismem, znakiem, to nabieranie przez kształcący się umysł (fizjonomista mówiłby o mózgu) formy, która w nim zostaje, nawet kiedy jego właściciel zapomni wszystko, czego kształcenie dotyczyło. Podróże za to, pokazując nowości, wyrabiają w (w wystarczająco uważnym) człowieku smak, to jest, jak mówi Maria Ossowska, uczą porównań, których raczej nigdy się nie zapomni. Podobnie jest z trwałą formą umysłową uzyskaną przez kształcenie, ale już inaczej niż z nabytymi wiadomościami, które się często zapomina. Smak pozostaje bardziej w oczach i innych zmysłach, wykształcenie w rozumie, a wiadomości w pamięci, o ile można porównywać te trzy potencjały człowieka.

 

Wiesław Żyznowski

Tokio, 16 czerwca 2015

 

 

IMG_20150604_201526

Oto szmaty zachęcają do wejścia do księgarni szacownej sieci Barnes and Noble, usytuowanej w samym sercu nie mniej szacownego uniwersytetu Yale, należącego do Ligi Bluszczowej i Bóg wie, czego jeszcze. Propaganda uniwersytetu może zmyślać do woli na temat swojej wysokiej pozycji w nauce i kształceniu bez brania specjalnej odpowiedzialności za słowa, jak to bywa u akademików. Natomiast to księgarniane okno wystawowe nie kłamie, bo ma na siebie zarabiać prawdziwe pieniądze. Szmaty przyciągają studentów Yale bardziej niż książki, a zapewne broń Boże trudne książki.

 

 

Koszyk0
Brak produktów w koszyku!
0